• Wpis na blogu,  Wpis na zamówienie

    Tabu: FemDom, a różnica wieku… rzecz o jednorożcach.

    Kolejny temat poruszany w wiadomościach od Was. Czas i z nim się rozprawić.

    I choć tytuł może trochę intryguje, w końcu nie często rozmawia się o rzeczach tabu, to w rzeczywistości będzie o… jednorożcach.

    Nie  będę wnikać we wszystkie konfiguracje, jakie mogą się zdarzyć w dominacji… Starszy Master – młodziutka uległa. Młody Master – młoda uległa, młoda Domina – starszy uległy itd., itd. Na pewno każda kombinacja ma swoje plusy i minusy. 

    Ja skupię się na mojej. Nic już nie poradzę na fakt, że jestem kobietą 40+.
    W końcu MILF nie wzięło się znikąd… Pozostaje więc wstęp: dojrzała Domina i… starszy uległy, uległy rówieśnik, młodszy uległy, młodziutki uległy….

    Dominacja to moja pasja, wentyl bezpieczeństwa, źródło z którego czerpię energię, realizuję się i odczuwam satysfakcję. Początkowo podświadomie, naturalnie dążyłam do kontaktu z rówieśnikami. Wydawało się to bezdyskusyjne. Jednak mężczyźni 40+ to cały przegląd życiowych (ciężkich) przypadków: rozwodnicy, znudzeni mężowie, swingersi szukający odmiany, zmanierowani prezesi, ulegli z doskoku, niedogadani ze swoimi partnerkami, eksperymentatorzy… Jednym słowem kaszana. Tak kaszana. Problemy ze wzwodem, bo stres, bo stanowisko, bo obawa przed „dekonspiracją” i cały wachlarz oporów przeplatanych chęcią przeżycia kobiecej dominacji. Zaczęło mnie to męczyć… 

    Traf chciał, że na sesji pojawił się mężczyzna znacznie młodszy ode mnie… Taki 30+… powiało świeżością, spora odmiana. Człowiek już czegoś w życiu zaznał, wiele przeżył, ciągnęło go jednak do uległości. Był jeszcze nie zastygniętą masą, jeszcze plastyczną. Zasiałam w nim ziarno FemDom, zdjęłam z niego odium dominującego samca… wręcz go wyzwoliłam. Miałam z tego ogromną satysfakcję, jemu ulżyło, zrozumiał, że nie ma już czasu i sensu samemu się oszukiwać. Do dziś mi dziękuje, czasem pisze, wiem, że znalazł swoją drogę. Puściłam go wolno, dziś żyje we wspaniałym związku z dominującą kobietą. 

    Jakiś czas później los postawił mi na drodze chłopaka (?), dokładnie 26-cio letniego. Wcześniej dużo rozmawialiśmy… poznałam jego duszę, jego wnętrze. Zrozumiałam, że jest naturalnie uległy, że taki się urodził. Błądził, szukał, nie umiał przed żadną partnerką pokazać swojej uległości. Ukradkiem, w tajemnicy spotykał się z komercyjnymi Dominami. Skrzywdziły go. Finansowe wykorzystanie, ankieta przed sesją, odarcie z fantazji, klimatu i spontaniczności: zaznacz co możesz, co chcesz, a czego nie, zapłać zaliczkę, a resztę daniny i słowo bezpieczeństwa załatwimy na miejscu. STOP! Co to jest? Uległy mężczyzna, chłopak, nie jest przedmiotem, bankomatem, śmieciem, kimś gorszym! To CZŁOWIEK czerpiący przyjemność i spełnienie z uległości…

    Poczułam wręcz złość, że niektórzy muszą zjeść beczkę soli zanim dokopią się do słodyczy, spełnienia, spokoju… wiem, że takie jest prawo rynku, że wszystko dziś można kupić, sprzedać, nawet dominację, ale to przecież granie na czyjejś wrażliwej psychice…. Dominacja to nie burdel, gdzie się płaci, bierze i wychodzi. To zabawa na otwartym mózgu, uczuciach i otwartości… 

    W miarę upływu czasu, gdy na moich sesjach pojawiali się coraz młodsi mężczyźni, zapaliła mi się lampka ostrzegawcza: „Halo! Stop! masz 40 lat, a ci faceci mogliby być twoimi synami”… Obcowanie, jakby nie było seksualne, z takimi osobnikami jest społecznie nieakceptowalne, to…TABU.  Trafiłam wtedy na świetny film: „My Mistress”, polecam:

    Mniej więcej w tym czasie narodził się mój fetysz: sporo młodsze, męskie, wręcz chłopięce ciało i umysł… Podobno kobiety są jak wino: czym starsze tym lepsze. Niestety trudno to powiedzieć o mężczyznach… auto prosto z salonu, czy kilkuletnie, to jednak „inna jazda” niż nieprzewidywalny „przechodzony” egzemplarz. Podniecenie młodego samca, jego sterczący twardy ogonek, drżenie ciała, otwartość i młodzieńcze zaufanie zaimponowały mi na tyle, że z premedytacją olałam reguły, konwenanse i społeczne normy. 

    Tak! szczególnie podniecają mnie młodzi, otwarci, niewinni ulegli. A najbardziej podnieca mnie ich mózg… Nie jest też tak, że napisze do mnie 20-latek i w najbliższy weekend ląduje u mnie na sesji…. Najpierw dużo rozmawiamy, piszemy, poznajemy się…  

    I jeżeli wyczuję, że chłopak rzeczywiście jest uległy, że nie jest to chwilowa zajawka, że taki się urodził, że już od najmłodszych lat podniecał się na myśl o władczej kobiecie, że obserwował ruchy pani przedszkolanki, pierwszej nauczycielki w szkole, że nasłuchiwał stukotu jej szpilek, czuł zapach jej perfum z kilometra, że marzył o rozkazie klęczenia na grochu za swoje przewinienie, wręcz czekał na karę, rozkazy, coś więcej… to…musi być MÓJ. Każdy taki młody uległy to… jednorożec. Tak! Jednorożec. 

    Bajkowy stwór, wręcz stworzony dla dominującej kobiety. Chcę, by po świecie chodziły jednorożce, by były jak najdłużej prawdziwe w swej nierealności. A najlepiej na zawsze. By wyrośli na prawdziwych mężczyzn, prawdziwie uległych, żyjących w zgodzie ze swoją naturą i przeznaczeniem. Nie duszących się w swych związkach, ale żyjących pełnią uległego życia. Wiem, że moje komercyjne koleżanki zabijają jednorożce. Bezwzględnie wykorzystują młodzieńczą ufność i cynicznie opróżniają ich skarbonki z jeszcze komunijnych pieniędzy. To zabije każdego jednorożca. 

    Początkowy zwykły fetysz młodego męskiego ciała przerodził się we mnie wręcz w kult naturalnej, wrodzonej, pierwotnej uległości. Chcę ratować genetycznie urodzonych uległych. Rozbudzić w nich odwagę do służby Kobiecie. Niech nie schodzą z tej drogi, niech nie zabijają w sobie jednorożca… Jeżeli kiedyś trafią w swym życiu na dominującą Kobietę, z którą stworzą prawdziwy związek FemDom, oboje mi kiedyś (przynajmniej w myślach) podziękują. Chcę wprowadzać w świat kobiecej dominacji, wręcz rozdziewiczać, pozostawać w umysłach tych młodzieńców na zawsze. To moja misja, to mnie podnieca. Fizycznie i psychicznie. 

    A jaka była Wasza droga? Nie sądzę, by młodzieńcze marzenia znalazły zrozumienie wśród rówieśniczek… ile czasu, związków, (i pieniędzy) zmarnowaliście zanim znaleźliście swoje spełnienie w uległości? A może dalej jesteście niespełnieni?

  • Wpis na zamówienie

    Piss to nie jest po prostu sikanie!

    Zapewne każdy ma swoje podejście do tego tematu. Pytacie, jakie jest moje….

    W sumie o fetyszach się nie dyskutuje – to indywidualna sprawa każdego człowieka, nie trzeba podzielać czyichś fetyszy, zboczeń czy odchyłów. Jakkolwiek oddanie na kogoś moczu wydaje się być prostą i oczywistą sprawą to wg mnie wcale tak nie jest. Jak każdy fetysz, ten też ma swoje różne podłoża, podteksty i źródła.. Są przecież urynofile, fetyszyści specyficznego zapachu, miłośnicy przeistaczania się w żywą toaletę, amatorzy perwersji i robienia wszystkiego co dziwne, niespotykane i „odjechane”. Nie mi to oceniać. Ja do tego tematu podchodzę chyba inaczej niż większość…

    Poproszono mnie o napisanie posta o pissie… Przyznam, że lubię, praktykuję, ale chyba z zupełnie innych pobudek i powodów niż przeważająca większość amatorów tej… zabawy praktyki. 

    Wiecie, że uwielbiam FemDomowe grafiki, zwłaszcza Namio Harukawy. Pomijam już fakt, że Namio uwiecznia na swoich pracach kobiety raczej mocno krągłe, to jednak spora część grafik przedstawia piss. Przyznam się Wam, że na samym początku mojej przygody z BDSM FemDom irytowała mnie ta praktyka. Nie tylko Namio z uwielbieniem orbituje wokół piss’u. Robią to też inni artyści, producenci filmów BDSM nie potrafią nakręcić 30 min ostrej sceny bez zahaczania o piss’ing, a praktyka „dorobiła się” nawet oddzielnej kategorii na portalach z filmami XXX…

    Uznałam początkowo, że będę „Dominą bez pissu”… Dziś już wiem, że po prostu nie do końca rozumiałam zagadnienie. Wiecie co otworzyło mi oczy, pozwoliło „dodać dwa do dwóch”? Mój własny (czworonożny) pies. Posłuszny, wierny, oddany, ułożony, dobrze wychowany i wyszkolony… ale samiec. Pierwsze, co robi po wybiegnięciu za furtkę, to… obsikanie pierwszego drzewka za podjazdem. Opróżnia 10% pęcherza i biegnie do następnego. I kolejne drzewko, słupek, krzaczek… wszystko co wystaje z ziemi w promieniu pół kilometra od domu musi zostać OZNACZONE. Pies naturalnie oznacza swoje terytorium, swój obszar, swoją własność. Sprawdza i kontroluje czy jego zapach jest na wierzchu, czy jego terytorium należy do niego i nikt obcy się tu nie kręcił. Samo oznaczanie to jego instynktowna powinność, być może sprawia mu przyjemność, ale na pewno jest instynktownym obowiązkiem. Pomijam już, że węch jest dla psów wyznacznikiem swój/obcy, znamy się/nie znamy, intruz/sąsiad… Psy używają sikania i zapachu do ZNAKOWANIA i przypisywania danego obszaru, przedmiotu za swój.

    Jak to się ma do „ludzkiego piss’u”? Jak pisałam na wstępie nie wnikam, jak kto do tego podchodzi, jaką przyjemność z tego czerpie. W moim przypadku są dwie grupy ludzi wobec których dopuszczam piss… pierwsza grupa (jednoosobowa) to mój mąż. Tu zaznaczam swoją własność, swoje terytorium, swój związek, swój zapach i bliską relację. Co więcej: w przypadku męża piss działa w obie strony. Mąż nie dominuje nade mną, choć sam jest Masterem – w naszym przypadku wychodzi to naturalnie. Zwierzęco naturalnie…

    A co z uległymi, których wzywam na sesję? Totalnie ignoruję przypadki, gdy w wiadomości do mnie, zwłaszcza pierwszej, uległy pisze: „Pani, uwielbiam piss, mogę liczyć na sesji na złoty deszcz?”. Dla mnie kuriozum…
    Co innego, gdy na sesji uległy jest oddany, posłuszny, rokuje bycie moim wiernym psem, czy suką (tak, kobiet to też dotyczy). Wtedy z przyjemnością zaciągnę go do łazienki.. Nie by był żywą toaletą. Nie dla perwersji i wyuzdania. Z przyjemnością i zwierzęcą satysfakcją oznaczę go swym zapachem, smakiem, nakreślę terytorium i przypieczętuję moją własność.

    Niech wącha, smakuje, wspomina i tęskni…za swoją Panią.

    A Wy jak podchodzicie do piss’u? W jaki sposób czerpiecie z tego przyjemność? Jak rozumiecie i odbieracie tą technikę? Chętnie poczytam…

  • Wpis na zamówienie

    Na początku był chaos…

    Nie planowałam takiego wpisu, uznając, że pewne tematy należy przemilczeć, nie odsłaniać zbyt wiele prywatności, własnych uczuć i przeżyć, to jednak słowo się rzekło – podejmuję się cyklu wpisów „na zamówienie”, a ten temat został zaproponowany jako jeden z pierwszych. Chyba jestem gotowa, chcę, opisać swoją drogę…

    Nie jestem feministką – szanuję kobiety uległe, dominujące i te… które jeszcze swojej drogi nie odnalazły. Szanuję waniliowy małżeński seks, pary żyjące w hermetycznych relacjach, nie widzących świata poza sobą i czerpiących z tego układu radość, szczęście i spełnienie. Co jednak, gdy do sypialni wkradnie się rutyna, lekkie znudzenie, chęć na coś choć troszkę innego?

    Zazwyczaj w tym momencie wiele par popełnia ogromny błąd. Zakładają konta na portalach randkowych, planują wizyty w klubach czy na imprezach swingerskich… 

    To temat na oddzielny wpis, zwłaszcza że nie chcę bawić się w psychologa, nikogo umoralniać, ostrzegać czy wróżyć porażki. 

    Zastanówcie się jednak, czy od razu szukać rozrywki i wrażeń w seksie równoległym,   swingu, cuckoldzie, czy wreszcie gang-bang’u itp… Spróbujcie może najpierw czegoś z BDSM: na początek konwencji FemDom lub MaleDom… może to wystarczy, by znowu nie chcieć wychodzić z własnej sypialni przez następne 10 lat? 

    Wiem z rozmów, że dla wielu par to dość oczywisty i prosty wybór – po obejrzeniu Fifty Shades of Grey postanawiają zakupić pluszowe kajdanki, a do zabawy dołączyć klapsy i trochę wyuzdania. Ale skąd do cholery wiedzą jakie role przyjąć na początku? Dlaczego to zazwyczaj mężczyzna bierze do ręki pejcz i staje nad kobietą? Skąd ten schemat?

    Tym wpisem chcę chyba podświadomie zachęcić kobiety do stanięcia przed lustrem i odpowiedzenia sobie na proste pytanie: jestem uległa czy dominująca? 

    Sama długo żyłam w waniliowym związku… całe długie lata… Nie wiem, być może mężowi zaczęło czegoś brakować, ale po jakimś czasie zaczął dwoić i się i troić, by do sypialni wprowadzić powiew świeżości, nowości, jakiegoś zaskoczenia. Pojawiły się wibratory, korki analne, klipsy na sutki itp. Patrzyłam na wypełniającą się gadżetami szufladę i w głowie rodziło się pytanie „po co to”? Dziś już wiem, że brakowało flow, motywu, klimatu. To tak nie działa, że facet „ni z gruchy ni z pietruchy” przypnie kobiecie klipsy na sutki, ręce przykuje do kaloryfera i już „mają BDSM”… jest świeżo, fajnie i na poziomie.

    Mój mąż zawsze chciał dominować. Może mi o tym nie wprost nie mówił, ale podświadomie do tego dążył. Miałam to szczęście, że traktował mnie jak partnerkę, kogoś równego sobie. Nie był (i nie jest) sadystycznym oprawcą, któremu wystarczy dać przyzwolenie i zacznie bezmyślne tortury. Najważniejszy dla niego był zawsze klimat, flow, to co się dzieje w mózgu osoby dominującej i uległej, a nie liczba pręg i czerwonych śladów na ciele. Ponieważ nie mógł pstryknąć palcami i zamienić mnie z dnia na dzień w uległą sukę postanowił zrobić coś… niezwykłego. Dać mi poczuć się Dominą… ale jak ma to zrobić?

    Nie napiszę, że byłam zakompleksioną zwykłą kobietą, kurą domową i szarą myszką. Ale na pewno nie byłam wyuzdana, odważna, pewna siebie, nie do końca akceptowałam niedoskonałości swojego ciała. Wiedziałam, że zabawy w dominację nie ważne po której „stronie bata” wymagają pełnej akceptacji swojego ciała otwartego umysłu, odwagi… Mąż próbował mnie otworzyć, obsypywał komplementami, dowartościowywał jak mógł, jednak odbierałam to dość powierzchownie… to w końcu mąż, co innego ma mówić..? Pewnego dnia kazał mi ubrać pończochy, gorset, zapalił wszystkie światła w sypialni i wyciągnął…aparat. 

    To było kilka zdjęć, naprawdę grzecznych, bez pornografii i ginekologicznych zbliżeń… wysublimowane i wysmakowane zbliżenia stóp, pośladków, ud, pępka… 

    Na drugi dzień kazał mi założyć konto na zbiorniku… większości tych zdjęć już nie ma, profil ewoluował, ale pierwsze komentarze były fantastyczne. To były komplementy od obcych mi osób, słowa naprawdę wbijające się w mózg. Zdjęć na profilu przybywało, tak samo jak mojej odwagi, coraz większej akceptacji siebie i zrozumienia, że mogę się podobać. Po jakimś czasie sama prosiłam męża o sesje, co prawda coraz odważniejsze, jednak miałam już u stóp rzeszę fanów, czekających na kolejne odsłony.

    Czułam, że kwitnę… odblokowałam się i uwierzyłam w siebie. Byłam już gotowa, by w pełnym świetle uklęknąć naga przed Panem lub… stanąć wyprostowana w lateksowym stroju z.. batem w ręku…
    To była decydująca chwila, rozdroże…

    Mąż jednak kontynuował swój plan. W pewnym momencie na messengerze przysłał mi pewien obrazek gif…

    Wbił mi się w mózg… Skrzynka odbiorcza na portalach, gdzie zamieszczałam swoje coraz bardziej odważne zdjęcia pękała w szwach. Miałam tysiące facetów u stóp… na razie w przenośni. Gif nie dawał mi jednak spokoju. Zrobić to mojemu mężowi, pokazać że mam siłę, władzę, że przejmuję kontrolę i inicjatywę…? Kuszące. Do tego stopnia, że po drodze z pracy wstąpiłam do sexshopu po… mojego pierwszego strap-on’a…

    Wieczór należał do mnie. Mój mąż, rosły, silny facet, mocno stąpający po ziemi, pragnący zrobić ze mnie potulną sunię nie był w stanie oprzeć się silnemu szarpnięciu za włosy. Sprawnym ruchem z lekkością sprowadziłam go do parteru, pozycji klęczącej, z wypiętym tyłkiem. Nie oponował, bo przecież sam chciał bym poczuła władzę, dominację. Pierwsze sekundy tej zabawy rozsadziły mi mózg. To wtedy poczułam to, co jest w podtytule mojego bloga „gdy kobieta odkrywa w sobie pasję dominacji”. To mnie karmiło, chciałam więcej, mocniej, częściej. Zaczęły rodzić się fetysze, fantazje, chęć mocniejszych doznań. Wybaczcie, że daruję opis dalszych „zabaw” z mężem. Zwłaszcza, że nie ma to już znaczenia. Obudził we mnie bestię, Dominę, kobietą wiedzącą czego chce, pragnącą rządzić mężczyznami i chcącą być przez nich uwielbianą, adorowaną… W pewnym momencie mąż zrozumiał, że mam nową drogę, nowy sposób na siebie, na swoje seksualne fantazje i hedonistyczne spełnienie. Skończyło się na tym, że ja dominuję uległych facetów, a on swoje uległe suczki. Czasem, gdy trafi się uległa para łączymy siły… ale to też temat na kolejny wpis…

    I może nie było to w telegraficznym skrócie, ale tak to właśnie doszłam do miejsca gdzie jestem, jesteśmy.

    Ciekawa jestem, czy tak wyobrażaliście sobie moją drogę? Bo chyba nie myśleliście, że urodziłam się ze strap-on’em i batem w dłoni…? 😉