• Wpis na blogu

    Smycz – metr bliskości

    Pisze do mnie wiele uległych osób, prosząc o sesję dominacji, tresury i podporządkowania. Pomijam fakt, że nigdy nie realizuję scenariuszy, to niektórym piszącym zdarza się zawrzeć garść marzeń, oczekiwań i wyobrażeń. Przemilczę te najbardziej ostre i mocno odjechane fantazje, ale w większości przypadków, niezależnie czy pisze do mnie kobieta, mężczyzna czy para, przewija się marzenie chodzenia na smyczy.… na pierwszy rzut oka banał, ale… znacie mnie: we wszystkim widzę głębszy sens, lubię analizować…

    Technicznie, czy to u czworonożnych przyjaciół czy u ludzi, smycz przypina się do obroży. Już sam rytuał zakładania obroży uległemu to temat na oddzielny duży artykuł – tu na prawdę jest o czym pisać. W skrócie założenie obroży to dzwonek na lekcję, akt przyjęcia na służbę, początek… Przypomnę tylko, że u mnie, obrożę jako swój znak uległości, swój osobisty amulet, uległy przynosi ze sobą. Wręcza mi ją jako klucz do swojej duszy i ciała. Nie jest jeszcze przesądzone, czy ją założę, ale żeby nie przedłużać: dziś obroża jest już na szyi. 

    Psychicznych i fizycznych aspektów przypiętej do obroży smyczy jest tak wiele, że nie wiem od czego zacząć… Na pewno pierwsze, co nasuwa się na myśl, to utrata samodzielności, możliwości przemieszczania się. Dystans jaki wyznacza smycz to obszar bliskości z Panią.

    Pani może ją poluzować do pełnej długości lub maksymalnie przyciągnąć do siebie. Może też za jej pomocą poddusić, odciągnąć, szarpnąć, przywołać do porządku. Sztuką jest uważać, by Pani nie musiała siłować się ze smyczą. Jeżeli tak jest, oznacza to, że uległy jest nieposłuszny, krnąbrny i słabo wytresowany. Widzieliście jak szkolone psy idą u boku swojego właściciela? Tam smycz jest tylko formalnością… pies idzie równym tempem, trzymając pysk blisko kolana przewodnika, kątem oka śledzi każdy jego ruch, reaguje, zmienia kierunek i prędkość tak, by przypadkiem nie naprężyć smyczy… To jest miara jego posłuszeństwa. Tego samego wymagam od moich uległych..

    Ruszamy… pierwsze moje kroki są sygnałem, by uważnie analizować i śledzić każdy mój ruch. Na początku powoli, daję czas na przyjęcie pozycji na czworakach i przyzwyczajenie się kolan do twardej podłogi. Wiem…. to boli. Każdy krok, gdy skóra kolana miażdży się o podłogę, ma uświadomić uległej osobie jej pozycję. Nie psa, a uległego/uległej na smyczy….  nie wiem, czy będę spacerować po studiu minutę czy dziesięć, ale właśnie w tym momencie odczuwam pierwszą przyjemność z dominacji… nie ważne czy idzie za mną kobieta czy mężczyzna, dwumetrowy facet czy drobna dziewczyna, młody napakowany chłopak czy starsza kobieta – mam smycz i to ja kontroluję sytuację…

    A co w przypadku deprawacji sensorycznej, gdy uległy ma maskę, nie widzi mnie i nie słyszy moich poleceń? Jego zmysły muszą wtedy ulec maksymalnemu wyostrzeniu – analizować najdrobniejsze ruchy smyczy, układ kostny musi odbierać stukot moich obcasów, zmysł węchu analizować, w którą stronę się przemieszczam… to jak prowadzenie w tańcu: drobny impuls ma przerodzić się w konkretny efekt, bez opóźnień i nieporozumień. Uwierzcie, że 5 minut takiego spaceru to zmęczenie jak po maratonie…

    Czy smycz powinna zostać do końca sesji? Owszem, przydaje się do korygowania postawy, dystansu, wymuszania pozycji, jednak zazwyczaj udaje mi się na tyle wykorzystać jej szkoleniowy potencjał, że po chwili staje się zbędna, a jej brak wcale nie daje uległemu poczucia swobody, a wręcz przeciwnie – lęk, strach i osamotnienie… 

    Odpiętą smycz można też z powodzeniem użyć do innych celów, ale dziś skupiamy się na smyczy i obroży…

    Nie sposób pominąć zastosowania smyczy na klimatycznych imprezach. Zwłaszcza FemDom’owych. Z jednej strony czuję się rewelacyjnie wchodząc na takie wydarzenie z uległym na smyczy, z drugiej daję mojemu uległemu poczucie bezpieczeństwa i przynależności. Wie, że Pani nie zostawi go i nie oddali się dalej niż 100cm smyczy, że wszędzie zabierze go ze sobą, nawet do toalety…

    W czasie gdy zajęta będę rozmową przy drinku z innymi osobami, mój uległy może spokojnie czekać pod stołem i masować mi stopy, ale cały czas nie dalej niż metr ode mnie. W takich sytuacjach czuję ogromną odpowiedzialność za mojego uległego, wiem, że może to być dla niego nowa sytuacja, może czuć się niepewnie. Nigdy nie przekażę smyczy komuś obcemu, nie zawiążę smyczy o kaloryfer, czy nie każę warować i czekać…. przyznam się nawet, że zdarza mi się głaskać uległego pod stołem, by poczuł się bezpiecznie. Choć czasem okazuje się, że niepotrzebnie, bo po imprezie stwierdza, że nigdy tak wspaniale się nie czuł, ale może jestem inna, ja tak mam 🙂

    A skoro już jesteśmy przy imprezach i smyczy, muszę wspomnieć o przezabawnej historii: w pewnym swingerskim klubie, gdzie odbywała się quasi bdsm’owa impreza pojawiła się pewna para. Nie mam pewności, czy było to małżeństwo, czy para eksperymentująca w klimacie, jednak jako jedni z nielicznych wczuli się w klimat imprezy i wyposażeni w gadżet w postaci, jakby nie było, smyczy wkroczyli do środka… I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie była to smycz…. automatyczna 🙂 10-cio metrowy zasięg uległego był imponujący, zwłaszcza gdy idąc po drinka dla swej Pani paraliżował ruch w klubie… ale jakże to było słodkie… można? Można!

    Tak czy inaczej smycz to smycz. Wbrew pozorom bardzo poważne i potężne narzędzie. Bez niej nie wyobrażam sobie sesji i uwierzcie – jest najczęściej wspominanym momentem spotkania, najbardziej zapadającym w pamięć i umysł…

    A Wy macie swoje obroże…? Z kółeczkiem do przypięcia smyczy… Tak na wszelki wypadek…?

  • Wpis na blogu

    FemDomowe frytki w Krakowie

    Tak się złożyło, że na większość klimatycznych imprez wybierałam do tej pory Warszawę. Świetny dojazd, znam miasto, prawie drugi dom. Tym razem nadarzyła się okazja, by sprawdzić jak gród Kraka bawi się w klimacie. Moją uwagę zwróciła impreza FemDom Night  w klubie Artefakt…

    Kraków to miasto artystów, ludzi otwartych, wrażliwych, sympatycznych i pozytywnie zakręconych. Czy też kinksterów? Wynajęłam apartament wręcz po sąsiedzku z klubem. Chwila przygotowań i byłam gotowa udać się na… peron 9 i 3/4.

    Komuś kto zna Harrego Pottera tłumaczenie nie jest potrzebne. Co prawda nie trzeba było przenikać przez filar dworca, to jednak wskazówki organizatora jak dotrzeć na imprezę, tak mi się skojarzyły… po wejściu idziemy prosto omijając wszystkich, przed barem skręcamy w lewo, odpinamy łańcuch z napisem „zakaz wstępu”, zapinamy z powrotem i schodzimy na dół, na poziom -1, gdzie już na nas czekają. Wspaniały dysonans parteru, gdzie siedzą znudzeni ludzie przy barze, kompletnie nie świadomi tego, co dzieje się pod podłogą. A działo się sporo… ale o tym później.

    Ponieważ nie miałam pewności, czy na imprezie FemDomowej znajdą się „wolni ulegli” postanowiłam zabrać ze sobą swojego sprawdzonego sługę… (tu mała prywata: M. – masz szczęście, że się nie spóźniłeś, różą się nie przejmuj, liczy się chęć i gest 😉 ).

    Na poziomie -1 od razu dała się zauważyć luźna, przyjacielska atmosfera,  otwartość i klimat. Cieszy dość niska średnia wieku krakowskich kinksterów, fajnie, że na prawdę młodzi ludzie są już w klimacie i bywają na takich imprezach.

    Oczekując na zabawy i pokazy jakie organizator przygotował dla umilenia czasu, oddałam się klimatowi imprezy… Na pieszo do Krakowa nie przyszłam, jednak moje stopy odczuwały potrzebę masażu, wielbienia i adoracji. Mój M. mnie nie zawiódł… 🖤 😈

    Gry i zabawy na scenie może raczej nie do końca spełniły moje oczekiwania… Co prawda w klimacie, jednak chyba potraktowane ze zbyt dużym przymrużeniem oka. Miłośnicy tramplingu otrzymali swoją dawkę deptania i wyglądali na bardzo zadowolonych.

    Za to oprawa muzyczna była na prawdę na wysokim poziomie… tu organizatorowi @alec_eiffel przypominam o obiecanej playliście 😉

    Oddając się klimatycznej muzyce rozkoszowałam się dalej serwowanym masażem stóp. Tu pozdrowienia dla sympatycznego uległego z kitką, który przyłączył się i pomógł mojemu M. – w końcu mam dwie stopy, prawda? 
    😈 🖤

    Czas mijał, było dobrze po północy. Włączyły mi się zachcianki… A że bar na poziomie -1 nie oferował nic prócz drinków, to żeby nie było za łatwo padło na…frytki!

    Nie mam pojęcia skąd ten pomysł w środku nocy….ale tak! Chcę frytek! FemDom ma swoje prawa, dlatego już po kwadransie miałam w rękach opakowanie świeżutko upieczonych belgijskich frytek z majonezem…. Nie obchodzi mnie skąd się wzięły – ale ta niepozorna porcja frytek przyczyniła się do zmiany mojej dotychczasowej definicji hedonizmu:

    Hodonizm to zapach moich świeżych frytek w środku nocy
    na imprezie FemDomowej.

    Przy okazji przepraszam pozostałych, jeżeli pociekła Wam ślinka… w sumie mogłam zebrać większe zamówienie… Ale żeby nie było – częstowałam 😉
    M. i @i_smile – smakowały, no nie? 😉

    W czasie , gdy zajadałam się frytkami nadszedł czas na kolejny pokaz. Tym razem coś na prawdę konkretnego. W ręce wspaniałej sadystki @NikaMeg trafił uległy lubiący jeżyki… zrobione z własnego penisa… Nie mój klimat, ale chętnie popatrzyłam. Przy okazji brawo za fachowość i profesjonalizm.

    Bardzo miło, że wiele osób przysiadło się porozmawiać, zapoznać. Przy okazji pozdrawiam też tych, którzy okazali się czytelnikami tego bloga. Na prawdę nie sądziłam, że ma taki zasięg 😉
    W międzyczasie na scenie zapanował spontan, był nawet moment na pamiątkowe fotki. I tu kolejna okazja do pozdrowień, tym razem dla przesympatycznej uległej @i-Smile  😈 🖤 😈  a reporterce przypominam się w sprawie zdjęć..

    I tak dotarliśmy do końca imprezy, przynajmniej tej oficjalnej części, a „co było na afterze, zostaje na afterze”. Jeszcze raz dziękuję za fajnie spędzony czas, jestem oczarowana kinksterskim Krakowem i na pewno tam wrócę.

    Przy okazji  przypominam się @-Phlegethon w sprawie obiecanego zaproszenia na Kraków Munch, chętnie się wybiorę…

    A Wy na jakich imprezach bywacie? Może znacie jeszcze jakieś inne perony 9 i 3/4?

  • Wpis na blogu,  Wpis na zamówienie

    Tabu: FemDom, a różnica wieku… rzecz o jednorożcach.

    Kolejny temat poruszany w wiadomościach od Was. Czas i z nim się rozprawić.

    I choć tytuł może trochę intryguje, w końcu nie często rozmawia się o rzeczach tabu, to w rzeczywistości będzie o… jednorożcach.

    Nie  będę wnikać we wszystkie konfiguracje, jakie mogą się zdarzyć w dominacji… Starszy Master – młodziutka uległa. Młody Master – młoda uległa, młoda Domina – starszy uległy itd., itd. Na pewno każda kombinacja ma swoje plusy i minusy. 

    Ja skupię się na mojej. Nic już nie poradzę na fakt, że jestem kobietą 40+.
    W końcu MILF nie wzięło się znikąd… Pozostaje więc wstęp: dojrzała Domina i… starszy uległy, uległy rówieśnik, młodszy uległy, młodziutki uległy….

    Dominacja to moja pasja, wentyl bezpieczeństwa, źródło z którego czerpię energię, realizuję się i odczuwam satysfakcję. Początkowo podświadomie, naturalnie dążyłam do kontaktu z rówieśnikami. Wydawało się to bezdyskusyjne. Jednak mężczyźni 40+ to cały przegląd życiowych (ciężkich) przypadków: rozwodnicy, znudzeni mężowie, swingersi szukający odmiany, zmanierowani prezesi, ulegli z doskoku, niedogadani ze swoimi partnerkami, eksperymentatorzy… Jednym słowem kaszana. Tak kaszana. Problemy ze wzwodem, bo stres, bo stanowisko, bo obawa przed „dekonspiracją” i cały wachlarz oporów przeplatanych chęcią przeżycia kobiecej dominacji. Zaczęło mnie to męczyć… 

    Traf chciał, że na sesji pojawił się mężczyzna znacznie młodszy ode mnie… Taki 30+… powiało świeżością, spora odmiana. Człowiek już czegoś w życiu zaznał, wiele przeżył, ciągnęło go jednak do uległości. Był jeszcze nie zastygniętą masą, jeszcze plastyczną. Zasiałam w nim ziarno FemDom, zdjęłam z niego odium dominującego samca… wręcz go wyzwoliłam. Miałam z tego ogromną satysfakcję, jemu ulżyło, zrozumiał, że nie ma już czasu i sensu samemu się oszukiwać. Do dziś mi dziękuje, czasem pisze, wiem, że znalazł swoją drogę. Puściłam go wolno, dziś żyje we wspaniałym związku z dominującą kobietą. 

    Jakiś czas później los postawił mi na drodze chłopaka (?), dokładnie 26-cio letniego. Wcześniej dużo rozmawialiśmy… poznałam jego duszę, jego wnętrze. Zrozumiałam, że jest naturalnie uległy, że taki się urodził. Błądził, szukał, nie umiał przed żadną partnerką pokazać swojej uległości. Ukradkiem, w tajemnicy spotykał się z komercyjnymi Dominami. Skrzywdziły go. Finansowe wykorzystanie, ankieta przed sesją, odarcie z fantazji, klimatu i spontaniczności: zaznacz co możesz, co chcesz, a czego nie, zapłać zaliczkę, a resztę daniny i słowo bezpieczeństwa załatwimy na miejscu. STOP! Co to jest? Uległy mężczyzna, chłopak, nie jest przedmiotem, bankomatem, śmieciem, kimś gorszym! To CZŁOWIEK czerpiący przyjemność i spełnienie z uległości…

    Poczułam wręcz złość, że niektórzy muszą zjeść beczkę soli zanim dokopią się do słodyczy, spełnienia, spokoju… wiem, że takie jest prawo rynku, że wszystko dziś można kupić, sprzedać, nawet dominację, ale to przecież granie na czyjejś wrażliwej psychice…. Dominacja to nie burdel, gdzie się płaci, bierze i wychodzi. To zabawa na otwartym mózgu, uczuciach i otwartości… 

    W miarę upływu czasu, gdy na moich sesjach pojawiali się coraz młodsi mężczyźni, zapaliła mi się lampka ostrzegawcza: „Halo! Stop! masz 40 lat, a ci faceci mogliby być twoimi synami”… Obcowanie, jakby nie było seksualne, z takimi osobnikami jest społecznie nieakceptowalne, to…TABU.  Trafiłam wtedy na świetny film: „My Mistress”, polecam:

    Mniej więcej w tym czasie narodził się mój fetysz: sporo młodsze, męskie, wręcz chłopięce ciało i umysł… Podobno kobiety są jak wino: czym starsze tym lepsze. Niestety trudno to powiedzieć o mężczyznach… auto prosto z salonu, czy kilkuletnie, to jednak „inna jazda” niż nieprzewidywalny „przechodzony” egzemplarz. Podniecenie młodego samca, jego sterczący twardy ogonek, drżenie ciała, otwartość i młodzieńcze zaufanie zaimponowały mi na tyle, że z premedytacją olałam reguły, konwenanse i społeczne normy. 

    Tak! szczególnie podniecają mnie młodzi, otwarci, niewinni ulegli. A najbardziej podnieca mnie ich mózg… Nie jest też tak, że napisze do mnie 20-latek i w najbliższy weekend ląduje u mnie na sesji…. Najpierw dużo rozmawiamy, piszemy, poznajemy się…  

    I jeżeli wyczuję, że chłopak rzeczywiście jest uległy, że nie jest to chwilowa zajawka, że taki się urodził, że już od najmłodszych lat podniecał się na myśl o władczej kobiecie, że obserwował ruchy pani przedszkolanki, pierwszej nauczycielki w szkole, że nasłuchiwał stukotu jej szpilek, czuł zapach jej perfum z kilometra, że marzył o rozkazie klęczenia na grochu za swoje przewinienie, wręcz czekał na karę, rozkazy, coś więcej… to…musi być MÓJ. Każdy taki młody uległy to… jednorożec. Tak! Jednorożec. 

    Bajkowy stwór, wręcz stworzony dla dominującej kobiety. Chcę, by po świecie chodziły jednorożce, by były jak najdłużej prawdziwe w swej nierealności. A najlepiej na zawsze. By wyrośli na prawdziwych mężczyzn, prawdziwie uległych, żyjących w zgodzie ze swoją naturą i przeznaczeniem. Nie duszących się w swych związkach, ale żyjących pełnią uległego życia. Wiem, że moje komercyjne koleżanki zabijają jednorożce. Bezwzględnie wykorzystują młodzieńczą ufność i cynicznie opróżniają ich skarbonki z jeszcze komunijnych pieniędzy. To zabije każdego jednorożca. 

    Początkowy zwykły fetysz młodego męskiego ciała przerodził się we mnie wręcz w kult naturalnej, wrodzonej, pierwotnej uległości. Chcę ratować genetycznie urodzonych uległych. Rozbudzić w nich odwagę do służby Kobiecie. Niech nie schodzą z tej drogi, niech nie zabijają w sobie jednorożca… Jeżeli kiedyś trafią w swym życiu na dominującą Kobietę, z którą stworzą prawdziwy związek FemDom, oboje mi kiedyś (przynajmniej w myślach) podziękują. Chcę wprowadzać w świat kobiecej dominacji, wręcz rozdziewiczać, pozostawać w umysłach tych młodzieńców na zawsze. To moja misja, to mnie podnieca. Fizycznie i psychicznie. 

    A jaka była Wasza droga? Nie sądzę, by młodzieńcze marzenia znalazły zrozumienie wśród rówieśniczek… ile czasu, związków, (i pieniędzy) zmarnowaliście zanim znaleźliście swoje spełnienie w uległości? A może dalej jesteście niespełnieni?

  • Wpis na blogu

    CBT. Po mojemu…

    Postanowiłam rozprawić się na blogu z kolejną techniką – tym razem CBT.

    Oczywiście, jak zwykle, w mojej konwencji, a nie ogólnie przyjętej. Moja wersja nie ma w sobie nic z sadyzmu i nie dbam o to, czy trafi na masochistę, który akurat to uwielbia, czy na przestraszonego delikatnego faceta.
    CBT jest jednym z moich najnowszych fetyszy, dopiero się rozwija, i tak jak w przypadku piss’u, pasa cnoty, feminizacji itd, mam do tej techniki inne podejście niż ogólnie przyjęte.

    Sięgnijmy do podstaw. Spójrzcie, jacy fajni chłopcy:

    To piłkarze, wojownicy murawy. Świetna kondycja, szybkość, celność, brutalne ataki i faule. Co chwilę ryzykują kontuzję, sami są faulowani. To kwintesencja tego sportu.

    Ale są momenty gdy stają oko w oko z napastnikiem… Gwizdek, zatrzymana akcja, sędzia dyktuje rzut wolny. Zapada cisza. Rosnące napięcie… i co robią moi dzielni piłkarze?

    Tak, wiem, że to instynkt, odruch bezwarunkowy. Ale dlaczego nie zakrywają twarzy, brzucha, głowy? Jądra służą do rozmnażania, produkują plemniki, są z punktu widzenia przetrwania gatunku najważniejsze – dlatego natura nakazuje bezwarunkowo chronić to miejsce… Jądra są do tego dość mocno unerwione, a każdy bodziec bólowy powoduje charakterystyczny tępy ból podbrzusza i odruchowe, bezwiedne „zwinięcie się w kłębek”.  W tym miejscu natura wyposażyła mężczyzn w szereg mechanizmów obronnych: gdy jest za ciepło i istnieje ryzyko przegrzania jąder, skóra moszny rozciąga się, by lepiej odprowadzać ciepło. W odwrotnej sytuacji moszna staje się twarda jak skała – chroni przed zimnem i innymi niebezpieczeństwami, a w sytuacji skrajnego zagrożenia znany jest też mechanizm cofania się jąder do specjalnych kanałów…. ale chyba za bardzo wchodzę w anatomię… 

    Istnieją masochiści uwielbiający brutalne CBT: ball-busting, przekłuwanie igłami, cewnikowanie i inne praktyki spod znaku „medical”. Zaznaczam: ja (póki co) tego nie praktykuję…

    Znakomita większość mężczyzn nie wyobraża sobie czerpania przyjemności z praktyk CBT, chyba że…. nadamy temu inny podtekst… FemDomowy….

    Wyobraźcie sobie, że jeden z tych piłkarzy staje przede mną sam na sam na sesji… 

    Skoro już u mnie jest – wie co go czeka. Jest w rękach Dominy, która w ramach tresury posłuszeństwa ma prawo użyć każdej dyscyplinującej techniki… łącznie z CBT. Lubię bawić się męskim umysłem i ciałem… nie wnikając w szczegóły i przygotowania: oto stoi przede mną młody, przystojny, dobrze zbudowany, nagi mężczyzna. Czuję się jak zawodnik wykonujący rzut wolny. Jednoosobowy mur w nieregulaminowej odległości… na wyciągnięcie ręki.. Ustawiam piłkę… Mój piłkarz jedyne o czym teraz myśli to zasłonić krocze, znaleźć bezpieczeństwo, bezpieczną strefę. Zapewne w tym momencie ręce miałby i tak rozciągnięte na linach i nie mógłby nic zrobić, ale ja nie zamierzam przerwać wchodzenia w jego umysł i łamania jego psychiki… Wprost do ucha szepczę tonem nie znoszącym sprzeciwu: „stań w rozkroku, rozchyl nogi”…. i wyciągam to:

    Długo i dokładnie dopasowuję humblera.

    Skręcam śruby tak mocno, aż moszna będzie napięta do granic wytrzymałości, a jądra mocno wyeksponowane i bezbronne. Wiem, że po chwili jądra tak zwiększą swą wrażliwość nerwową, że muśnięcie piórkiem będzie odbierane jak soczysty kopniak w jaja. Od tego momentu facet jest podany na tacy. Chce czy nie, musi mi zaufać. To co ma najcenniejszego jest na wierzchu, bezbronne, wyeksponowane i silnie unerwione. A on nie może nic z tym zrobić. I tu rodzi się zaufanie przeplatane trwogą. Balansowanie na granicy, niepewność… a dla mnie, to dopiero początek zabawy…

    Trudno znaleźć piękniejszy widok… Idealna pozycja do peggingu, do kontroli, do trzymania władzy. Podnieca mnie ten widok….

    Wskazuję uległemu kąt studia. „Będziesz tu siedział, a Pani idzie zrobić sobie drinka”. Zanim odchodzę w kierunku barku zakładam mu niewielkie kajdanki… jakże wspaniale pomyślane….

    Odchodzę i wyjmuję z barku szklankę . Wrzucam kostki lodu… jednak butelka nie chce się dać otworzyć… wołam mojego uległego by mi pomógł. Jakże to wspaniały widok patrzeć, jak zakuty w te kajdanki uległy zmierza w moim kierunku, rozważając czy być jak najszybciej przy mnie, czy zaryzykować ból nadrywanej moszny… to nie jest konkurencja na czas, ale test oddania…  tylko ja wiem, jaki czas jest odpowiedni. Zbyt długi ukarzę, bardzo krótki nagrodzę….

    Kolejnym fetyszem, który chcę spełnić jest klimatyczna impreza z uległym… Siedzę przy barze, popijam drinki, a przy mnie stoi mój wierny uległy. Służy, waruje, adoruje…

    Ale nie stoi po prostu…. jest cały czas w humblerze. Wierny i ufający. Z naprężonymi jądrami i wystawioną na widok publiczny męskością… ciekawe jak szybko uda mi się spełnić ten fetysz…?

    Technikę tą wykorzystuję jedynie dla wzmocnienia relacji.. nie zadaję bólu, nie torturuję. Wystąpienie przed Panią z humblerem na jądrach musi złamać męska psychikę. Podkreślić wierność, oddanie i zaufanie… a że zawsze może się zdarzyć nie do końca posłuszny uległy, czeka go moja chyba ulubiona pozycja…. i nie gwarantuję że każde uderzenie rózgą będzie celne i zawsze trafi w pośladki…

    Kończę już ten wpis…. zostawiam Was z moimi przemyśleniami i moim odbiorem techniki CBT.
    FemDom to nie ból… to zaufanie.  Ciekawa jestem czy po przeczytaniu tego wpisu też inaczej spojrzeliście na tą technikę?

  • Wpis na blogu

    FemDomowa kolacja…

    Na jednym z klimatycznych portali pojawiła się zapowiedź bardzo intrygującego wydarzenia: 

    „Femdomowa kolacja Domin w stylu klasycznym”
    Ponieważ organizatorką imprezy była znana i ceniona Lady (słynąca między innymi z perfekcyjnej organizacji imprezy Warsaw Femdom Party) z uwagą zagłębiłam się w treść ogłoszenia. Udział mogły wziąć wyłącznie niekomercyjne klasyczne Dominy, a towarzyszyć im miało stadko uległych Sissy Maid… Byłam na niejednej klimatycznej imprezie, ta jednak wydawała się wyjątkowa. I, nie będę ukrywać, na takiej jeszcze nie byłam…
    Już na wstępie pojawił się mały problem:

    Z założenia, każda Domina miała wezwać swojego uległego, by stawił się na kolacji w charakterze Sissy Maid i adorował swoją Panią przez cały wieczór, umilając Jej i pozostałym Dominom czas najlepiej jak potrafi. Nie chodziło tu o sesję, tresurę, wieczór sam na sam z uległym, a odbycie służby w charakterze Sissy… dla mnie to nowość, jak i dla moich uległych. Po szybkiej analizie sytuacji stwierdziłam, że nie mam u boku uległego, gotowego odegrać taką rolę… Postanowiłam się jednak zgłosić i wziąć udział w tej kolacji…

    Rozpoczęły się poszukiwania uległego, gotowego do wystąpienia w takim charakterze. Dziś już wiem, że każdy mój uległy mógłby świetnie odnaleźć się w tej roli, jednak uznałam, że muszę stawić się z „prawdziwą Sissy”, zwłaszcza, że wymagania organizatorki były jasne: uległy mężczyzna, w stroju pokojówki, w szpilkach lub stosownym do sytuacji obuwiu, pończochach, pełnym makijażu, peruce, najlepiej w pasie cnoty, z odpowiednimi manierami i pełną gotowością do służby całą noc. Na szczęście szybko wyłuskałam z moich kontaktów uległego, gotowego być moją Sissi Maid. Pozytywnie przeszedł rekrutację u „naczelnej Sissy”, która doskonale ogarnęła sprawy organizacyjne. Mi pozostawało stawić się we wskazanym miejscu o umówionej godzinie…

    Droga z Łodzi do małej miejscowości pod Warszawą zleciała dość szybko. Co prawda po drodze złapał mnie deszcz, jednak strój i wszystkie potrzebne akcesoria miałam w sakwach. Punktualnie, co do minuty zaparkowałam motocykl pod willą w podwarszawskiej miejscowości…

    Dosłownie w czasie, gdy zdejmowałam kask, podjechały samochody,
    z których wysiadły dystyngowane Dominy… zza furtki wybiegła pierwsza Sissy, by powitać swoją Panią, z różą w zębach klękając przy drzwiach kierowcy… cóż za cudowny widok…
    Łącznie 6 Domin w jednym miejscu, w tym samym czasie. Sissy wręcz drżały na możliwość zapewnienia nam niezapomnianego wieczoru… Poszłam się przebrać w wieczorowy strój i przyznam, że miałam tyle samo obaw, pytań i natłoku myśli jak stające w szeregu Sissy… nastąpił przegląd strojów, obuwia i makijażu każdej Sissy Maid.

    Co było na imprezie, zostaje na imprezie. Nie zdradzając szczegółów wieczoru przyznam, że była to jedna z najbardziej klimatycznych i interesujących imprez na jakich byłam. Całkowita swoboda, klasa, styl, inteligencja i szyk innych Domin nadały wieczorowi niezapomnianego charakteru… Sissy dwoiły się i troiły, by nasz wieczór był wyjątkowy.

    Niezgrabne kroki, niedociągnięcia w makijażu, krzywo założone peruki czy zsuwające się po owłosionych nogach pończochy budziły na naszych twarzach uśmiech politowania i jednocześnie szacunek dla ich nieudolnych starań… Padł też pomysł, by pomóc jednej z Sissy pozbyć się zbędnego owłosienia:

    Sissy próbowały nadrobić swoje niedociągnięcia wierną i oddaną służbą, pełnym zaangażowaniem w konkursach i zmaganiach jednak nawet najbardziej nieudolne Sissy były słodkie i kochane… prężące się w pasach cnoty fiutki dosłownie kąpały z podniecenia… chęć służenia była silniejsza niż niewygody stroju czy roli…

    Wymasowane stopy Pań były dla wszystkich Sissy priorytetem… tak samo jak donoszenie drinków, przekąsek i sprawianie nam szeroko pojętej przyjemności.

    Naprawdę nie sądziłam, że będę się tak świetnie bawić. Moje odczucia podzielają chyba pozostałe Dominy, gdyż jednogłośnie stwierdziłyśmy, że imprezę należy powtórzyć, a wręcz nadać jej charakter cykliczny… pomimo, iż na kolacji znalazło się kilka „bezpańskich” Sissy postanowiłam, że na następną przyjadę nie z jedną, ale z dwiema, trzema osobistymi Sissy, by usługiwały mi i pozostałym wspaniałym Dominom…
    Ten wieczór na długo pozostanie w mojej pamięci z nadzieją na powtórzenie go w bardziej rozbudowanej formie. Ze względów oczywistych nie zamieszczam wszystkich zdjęć, a jedynie kilka wybranych, dobrze obrazujących klimat imprezy i tego niezapomnianego, cudownego wieczoru…

    Oby takie kolacje zdarzały się częściej…

  • Wpis na blogu

    I’m back!

    Moi Kochani. 

    Ponieważ piszecie do mnie z pytaniami, dlaczego na blogu od jakiegoś czasu nie ma nic nowego, śpieszę z wyjaśnieniem mojej chwilowej mniejszej aktywności…

    Nie zawsze w życiu jest różowo i bezstresowo. Aby być w klimacie, czuć flow i bawić się życiem trzeba mieć otwarty, czysty umysł… niestety miałam ostatnio sporo trudnych chwil, straciłam w krótkim czasie dwie bardzo bliskie mi osoby. Pogrzeby, smutek, stres i przygnębienie nie nastrajały do aktywności w klimacie…

    Na szczęście czas powoli leczy rany, słońce dodaje endorfin, a rzesza Fanów dopominających się o posty fantastycznie poprawia humor i podnosi na duchu.

    Nie jest też tak, że odłożyłam wszystko do szuflady… w głowie nieustannie rodziły się jakieś klimatyczne przemyślenia, pomysły na wpisy. Przez ten czas uzbierało się tego tyle, że… aż nie wiem od czego zacząć… 😉

    Na pewno pojawi się relacja z wytwornej FemDomowej kolacji Domin w stylu klasycznym z licznym udziałem Sissy Maid – wydarzenie bardzo ciekawe, klimatyczne i niespotykane… 

    Tymczasem może Wy pomożecie wybrać jakiś temat? Napiszcie o czym chcielibyście przeczytać – a nuż mam ten temat już „w szufladzie”? Piszcie, proponujecie, za chwilę ruszam dalej z blogiem.

    Z hedonistycznym pozdrowieniem

    PassionMILF.

  • Wpis na blogu

    FemDom w wersji… Light?

    Wspominałam, że zeszłotygodniowa sesja była trochę inna niż wszystkie. Nawet więcej niż trochę… Czym się różniła? Otóż uświadomiła mi, że nie każde takie spotkanie musi być śmiertelnie poważną sesją ociekającą ciężkim klimatem BDSM, w którym dominująca kobieta, oprócz swej zabawy władzą i kontrolą sytuacji, wejdzie na wyżyny sadyzmu, wyuzdania i brutalnej przemocy. Zwłaszcza, gdy trafia się niezbyt doświadczony uległy, wręcz przestraszony, ale…. pogodny, wesoły i bardzo ciekawy świata FemDom.

    Po wymianie korespondencji czułam, że mój nowy piesek nie ma zbyt dużego doświadczenia. Wiedziony instynktem, ciekawością, fascynacją FemDom, stawił się punktualnie w wyznaczonym miejscu. Klimat CFNM, bootworship, footworship – to chyba najlepsze techniki na początek… To oddanie młodego, przystojnego, czworonożnego przyjaciela – wszystkie Mistress i Dominy wiedzą o czym piszę… Z przyjemnością oddałam się doznaniom płynącym z usług tego kundelka…

    Naprawdę czułam się znakomicie mając u stóp nagiego, oddanego, w pewien sposób „dziewiczego” uległego. Zabawa jego podnieceniem, jego oddaniem, nagim ciałem – to prawdziwa podróż do podstaw i korzeni FemDom.

    Czułam, że odkrywam przed nim inny świat – nie sesję BDSM, a spotkanie, zabawę, klimat. Wiem, że kundelek na pewno klęknie przed obliczem jeszcze niejednej Mistress czy Dominy, dlatego postanowiłam przygotować go na szerszy wachlarz „przygód” jakie mogą go czekać… Zapragnęłam, by ten młody szczeniak wyszedł ode mnie jako rasowy pies, świadomy uległy, zakochany w FemDom…

    Spank, to kolejna rzecz, która go wcześniej, czy później czeka. Czy to dla przyjemności Pani, czy jako kara… tak czy inaczej, musiał zasmakować słodko-szczypiąco-gorących klapsów na tyłku…

    Ponieważ doskonale zniósł poprawianie krążenia krwi w pośladkach, ochoczo i szczerze dziękując za każdy klaps, a uśmiech zadowolenia zdawał się nie znikać z jego twarzy, postanowiłam sprawdzić, jak poczuje się rozpięty i unieruchomiony…

    Zdaję sobie sprawę, że taka sytuacja, pozycja, unieruchomienie, CFNM, to duża odwaga… czułam, że obdarzył mnie zaufaniem, oddaniem, że jest gotowy na lekcję Kobiecej dominacji. Z jednej strony nie chciałam go wystraszyć, skrzywdzić, z drugiej chciałam wpompować w niego jak największą dawkę uległości, przeżyć i doznań…

    Starałam się balansować między nauką a brutalnością, chyba nie był gotowy na prawdziwy BDSM. Z jego twarzy powoli znikał uśmiech, fizyczne podniecenie opadało, ale czułam, że chłonie każdą minutę, nasłuchuje gdzie jestem, co robię, jak i czym podkreślę jego nędzną sytuację…

    Czy zabawy analne to nie za dużo jak na pierwszą lekcję? Ponieważ lubię te klimaty, nie mogłam sobie darować tej zabawy. Wypięty, bezbronny mężczyzna i kobieta mająca władzę nad jego tyłkiem – choć to lektura obowiązkowa (może nie na początku edukacji) a ponieważ mieliśmy dużo czasu… Strap-on leżał i wręcz prosił o użycie.

    Ponieważ i ta lekcja zaliczona została śpiewająco, przyszedł czas na trudniejsze tematy. Nie każda Mistress czy Domina jest delikatna i empatyczna dla swoich uległych – może być znacznie ostrzej niż u mnie… Postanowiłam sprawdzić, jak rozgrzany do czerwoności tyłek zniesie prawdziwy ostry anal. W ruch poszła moja ulubiona zabawka: fucking-machine. Nie chodziło tu o rekordy, „pełne obroty”, testowanie granic. Podczas takiej zabawy psychika uległego często zostaje złamana. Mechaniczna siła sterowana ręką kobiety, która ruchem palca może zdecydować czy daje przyjemność, daje karę czy zadaje ból… Tu poprzestałam po prostu na zademonstrowaniu techniki – lekcja zaliczona…

    Za posłuszne wykonywanie wszystkich poleceń i zadań należy się nagroda. Prosta. Cenna. Powodująca, że Pani na długo pozostanie w psychice i mózgu psa. Już rasowego!

    Oczywiście, nie będę opisywać całej sesji minuta po minucie. Tym wpisem, chciałam się z Wami podzielić moim nowym odkryciem, o którym pisałam na początku postu – wielką frajdę sprawia mi wprowadzanie świadomych uległych w ten magiczny świat. Nie potrzebuję cewników, elektrostymulacji, igieł i brutalnych narzędzi, które siłą rzeczy pchną sesję na tory BDSM. FemDom w wersji Light to też świetna zabawa!

    Oczami wyobraźni widzę już małe psie przedszkole, kilku psiaków ze sterczącymi ogonkami pragnących oddać się we władanie Kobiecie…
    Ale o tym będzie oczywiście w następnym wpisie.

  • Wpis na blogu

    Sesja 16/17.05.2020

    Jeszcze odpoczywam po ostatniej sesji z bardzo sympatycznym, młodziutkim i wesołym uległym. Nie mogę się jednak oprzeć, by nie podzielić się z Wami choć jednym zajawkowym zdjęciem. To była sesja inna niż wszystkie. Na luzie, z uśmiechem, choć w klimacie i zupełnie na serio…
    Mam po niej pewne przemyślenia, którymi się później z Wami podzielę.
    Stay tuned!

    … minął tydzień, skompletowałam przemyślenia. Ale nimi podzielę się w nowym poście (patrz wyżej).

  • Wpis na blogu

    Feminizacja

    Witajcie w kolejnym wpisie na temat technik i praktyk BDSM/FemDom. Wpis jak zwykle subiektywny, traktujący o MOIM stosunku do tematu i zdaję sobie sprawę, że wiele osób będzie miało całkowicie odmienne zdanie. Dziś na tapecie feminizacja. Prosiliście o ten temat w komentarzach…

    Nie wiem i nie dbam o to, jaka jest definicja.
    Niektórzy feminizację rozciągają bardzo szeroko… od założenia pończoch, przez seks analny straponem, po odegranie na żądanie Pani roli dziwki obciągającej kilku facetom. Ja tak tego nie widzę.
    Strapon to strapon – dla mnie świetna zabawa, ale chcę posuwać faceta, a nie faceta przebranego za kobietę. Nie interesuje mnie, że on wtedy czuje się kobietą, suką… Jeżeli będę chciała przelecieć kobietę, to zaproszę na sesję prawdziwą suczkę, nie owłosioną, miękką i pachnącą…
    Feminizacja, to według niektórych zadowalanie innych facetów… Dla mnie to po prostu forced-bi. Co więcej, ktoś może być zdeklarowaną osobą bi i taka zabawa sprawi mu tylko przyjemność. Przywykłam do pełnej kontroli nad dawkowaniem doznań i przyjemności, nie lubię przypadków, a moja zabawa jest dla mnie najważniejsza.
    Dla mnie feminizacja to raczej dość wąska technika. 

    Po co wg mnie jest feminizacja?
    Dla mnie tylko po to by: ukarać, upokorzyć, wyprowadzić z błędu psa myślącego, że jest mężczyzną. Ma to być przekroczenie granic, znalezienie się w nowej sytuacji, wystawienie na nowe bodźce, wstyd. Kto mnie zna dłużej wie, że lubię mieć pod stopami prawdziwych facetów. Wielkich, rosłych, dobrze zbudowanych – wtedy moja dominacja daje mi jeszcze więcej przyjemności.  Dlatego nie mają co liczyć na feminizację psy, które przed sesją proszą o taką technikę. Lubią to, sprawia im to przyjemność, a ja…. nie jestem od dawania przyjemności psom! Przynajmniej nie wprost.

    Czy więc stosuję feminizację? Lubię? Tak / Nie / Jest mi obojętne:

    Lubię, gdy wymierzam ją jako karę. Zwłaszcza, gdy mam przed sobą wielkiego, kipiącego testosteronem uległego samca. Najmniejszy jego błąd, nieposłuszeństwo, nie wykonanie zadania może być ukarane rozkazem założenia za małych pończoch. Może nawet poświęcę chwilę i zrobię mu mocny makijaż, pomaluję usta, założę blond perukę, biustonosz i damskie majteczki. To powinno skutecznie przytemperować samcze ego. Dla dodatkowego upokorzenia mogę się śmiać w głos. Jeżeli nie zauważę spodziewanej reakcji zrobię z psa sukę na dłużej. Pomaluję mu paznokcie, ustawię seks-maszynę, by porządnie obciągnął mechanicznego kutasa, a głęboko w odbyt wsadzę najprawdziwszy tampon. Tak wykorzystaną męską sukę puszczam do domu. I żądam relacji z wyciągania tampona – uwierzcie, że po paru godzinach w męskim odbycie, przeżycie jest… wyjątkowe.

    Nie lubię…
    Jeżeli na sesję miałby przyjść przystojny facet w pończochach, szpilkach, pełnym makijażem, idący jak modelka to… sorry nie mój klimat. Zgłasza się do mnie wiele osób TS/TG, Sissy… Szanuję ich klimat, ale wybaczcie – ja na sesji chcę mieć męskich, prawdziwych facetów. 

    Jest mi obojętne...
    Czasem na sesji jest więcej niż jeden pies. Jeżeli wiem, że któryś z nich lubi feminizację, mogę w formie nagrody po sesji, pozwolić mu odegrać taką rolę. W czasie gdy zajmuję się kolejnym psem, drugi może przebrać się za kobietę – nie widzę problemu. Może jako pokojówka przynosić mi drinki i ćwiczyć równy chód na szpilkach. A gdy tresowany pies popełni jakiś błąd każę pomóc jego nowej koleżance ładnie się umalować…  Będzie coraz więcej kobiet, ale… chodzi przecież o klimatyczną zabawę.

    A u Was jak to wygląda? Obawiacie się feminizacji na sesji czy wręcz jej oczekujecie?

  • Wpis na blogu

    Czym jest dla mnie CFNM?

    Miłośnicy BDSM i FemDom zapewne znają ten skrót doskonale. Niewtajemniczonym wyjaśniam: CFNM to akronim od „Clothed Female, Naked Male” – „Ubrana Kobieta, nagi mężczyzna”. Po co to jest, dlaczego moje sesje utrzymane są w tej konwencji? Pytacie o to, więc chętnie wyjaśnię.

    Nie mam problemu z rozebraniem się przed mężczyzną, czy mężczyznami. Uwielbiam saunować… tam pod prysznicami, czy w saunie wszyscy jesteśmy nago. Chyba lubię ten wzrok mężczyzn na sobie… Nie rozbierają mnie wzrokiem, bo nie mają z czego, ale czuję się obserwowana. To jest naprawdę podniecające… Nie mam zbyt wielu okazji, by oddać się plażowaniu na plaży naturystów, ale sądzę, że nie miałabym z tym najmniejszego problemu. Dlaczego więc na sesji jestem częściowo ubrana? Na pewno nie ze wstydu… Mogłabym przecież paradować nago, to o wiele wygodniejsze, niż lateksowy, obcisły strój…
    Jednak ubranie to tajemnica. Cienka warstwa materiału, nawet prawie prześwitująca, niewiele zakrywająca, tworzy namacalną barierę, pobudza wyobraźnię, zmusza do fantazji, tworzy „nieoczywistość”, „niedostępność” i… buduje klimat.

    Nie każdy czuje się komfortowo nago. Wiem o tym. I właśnie dlatego wykorzystuję ten fakt na moich sesjach. Jestem w roli Dominy, przed sobą mam uległego. Nagiego. Jest bezbronny, odarty ze wszystkiego co go chroni, daje poczucie bezpieczeństwa… Ale to też mężczyzna, być może na codzień macho, prezes, mąż i głowa rodziny. Przy mnie, staje się nagim, uległym, zawstydzonym i bezbronnym. To podkreśla zależność, moją dominację. Podnieca mnie widok nagiego mężczyzny – nie przeczę. Dlatego na sesji maksymalizuję swoją przyjemność. Już od progu, każdy pies, każdy kundel, grzecznie, powoli, rozbiera się, zdejmuje swą „zbroję”, „maskę”, składa swoje rzeczy w idealną kostkę i melduje gotowość do służby. Nagi pies, z obrożą, którą mu założę na znak przyjęcia na tresurę, na smyczy, to miły widok dla każdej Dominy. Bawię się tym, karmię, buduję poczucie swojej kobiecej władzy… Nagi, uległy mężczyzna, masujący moje stopy, malujący paznokcie, leżący u nóg… taaaak, to jest właśnie kwintesencja FemDom! Dla dodatkowego podkreślenia tej niecodziennej dla uległego sytuacji, lubię wysłać go do kuchni po… drinka. Niech nagi przygotuje mi ulubioną whisky z lodem, niech idzie nagi z drinkiem na tacy, wstydząc się swojego sterczącego, bądź obwisłego ogonka. Ale ma być nagi, bezbronny, naturalny i odarty z godności. Wiem, że i mi, i jemu sprawia to jednak przyjemność…

    Lubię łamać ludzkie ego. Zwłaszcza męskie. Nagi, unieruchomiony, wypięty, bez modnych ciuchów, dodatków… Wielki, rosły facet, czy młody, pełen testosteronu szczeniak – nagi jest mój. Pokorny, zawstydzony i oddany. Lubię to… Uwielbiam.

    Uległości nie da się udawać. Dla prawdziwe uległych nagość jest zupełnie naturalna i wręcz obowiązkowa, a dla tych „próbujących uległości” jednym z większych i ważniejszych testów psychiki. W większości przypadków pozwalam uległemu mieć maskę… Nie po to by czuł się komfortowo… ale… to temat na kolejny wpis…

    A Wy, czulibyście się skrępowani, upokorzeni, czy wręcz wyzwoleni i szczęśliwi służąc swojej Pani całkiem NAGO?