• Wpis na blogu

    CBT. Po mojemu…

    Postanowiłam rozprawić się na blogu z kolejną techniką – tym razem CBT.

    Oczywiście, jak zwykle, w mojej konwencji, a nie ogólnie przyjętej. Moja wersja nie ma w sobie nic z sadyzmu i nie dbam o to, czy trafi na masochistę, który akurat to uwielbia, czy na przestraszonego delikatnego faceta.
    CBT jest jednym z moich najnowszych fetyszy, dopiero się rozwija, i tak jak w przypadku piss’u, pasa cnoty, feminizacji itd, mam do tej techniki inne podejście niż ogólnie przyjęte.

    Sięgnijmy do podstaw. Spójrzcie, jacy fajni chłopcy:

    To piłkarze, wojownicy murawy. Świetna kondycja, szybkość, celność, brutalne ataki i faule. Co chwilę ryzykują kontuzję, sami są faulowani. To kwintesencja tego sportu.

    Ale są momenty gdy stają oko w oko z napastnikiem… Gwizdek, zatrzymana akcja, sędzia dyktuje rzut wolny. Zapada cisza. Rosnące napięcie… i co robią moi dzielni piłkarze?

    Tak, wiem, że to instynkt, odruch bezwarunkowy. Ale dlaczego nie zakrywają twarzy, brzucha, głowy? Jądra służą do rozmnażania, produkują plemniki, są z punktu widzenia przetrwania gatunku najważniejsze – dlatego natura nakazuje bezwarunkowo chronić to miejsce… Jądra są do tego dość mocno unerwione, a każdy bodziec bólowy powoduje charakterystyczny tępy ból podbrzusza i odruchowe, bezwiedne „zwinięcie się w kłębek”.  W tym miejscu natura wyposażyła mężczyzn w szereg mechanizmów obronnych: gdy jest za ciepło i istnieje ryzyko przegrzania jąder, skóra moszny rozciąga się, by lepiej odprowadzać ciepło. W odwrotnej sytuacji moszna staje się twarda jak skała – chroni przed zimnem i innymi niebezpieczeństwami, a w sytuacji skrajnego zagrożenia znany jest też mechanizm cofania się jąder do specjalnych kanałów…. ale chyba za bardzo wchodzę w anatomię… 

    Istnieją masochiści uwielbiający brutalne CBT: ball-busting, przekłuwanie igłami, cewnikowanie i inne praktyki spod znaku „medical”. Zaznaczam: ja (póki co) tego nie praktykuję…

    Znakomita większość mężczyzn nie wyobraża sobie czerpania przyjemności z praktyk CBT, chyba że…. nadamy temu inny podtekst… FemDomowy….

    Wyobraźcie sobie, że jeden z tych piłkarzy staje przede mną sam na sam na sesji… 

    Skoro już u mnie jest – wie co go czeka. Jest w rękach Dominy, która w ramach tresury posłuszeństwa ma prawo użyć każdej dyscyplinującej techniki… łącznie z CBT. Lubię bawić się męskim umysłem i ciałem… nie wnikając w szczegóły i przygotowania: oto stoi przede mną młody, przystojny, dobrze zbudowany, nagi mężczyzna. Czuję się jak zawodnik wykonujący rzut wolny. Jednoosobowy mur w nieregulaminowej odległości… na wyciągnięcie ręki.. Ustawiam piłkę… Mój piłkarz jedyne o czym teraz myśli to zasłonić krocze, znaleźć bezpieczeństwo, bezpieczną strefę. Zapewne w tym momencie ręce miałby i tak rozciągnięte na linach i nie mógłby nic zrobić, ale ja nie zamierzam przerwać wchodzenia w jego umysł i łamania jego psychiki… Wprost do ucha szepczę tonem nie znoszącym sprzeciwu: „stań w rozkroku, rozchyl nogi”…. i wyciągam to:

    Długo i dokładnie dopasowuję humblera.

    Skręcam śruby tak mocno, aż moszna będzie napięta do granic wytrzymałości, a jądra mocno wyeksponowane i bezbronne. Wiem, że po chwili jądra tak zwiększą swą wrażliwość nerwową, że muśnięcie piórkiem będzie odbierane jak soczysty kopniak w jaja. Od tego momentu facet jest podany na tacy. Chce czy nie, musi mi zaufać. To co ma najcenniejszego jest na wierzchu, bezbronne, wyeksponowane i silnie unerwione. A on nie może nic z tym zrobić. I tu rodzi się zaufanie przeplatane trwogą. Balansowanie na granicy, niepewność… a dla mnie, to dopiero początek zabawy…

    Trudno znaleźć piękniejszy widok… Idealna pozycja do peggingu, do kontroli, do trzymania władzy. Podnieca mnie ten widok….

    Wskazuję uległemu kąt studia. „Będziesz tu siedział, a Pani idzie zrobić sobie drinka”. Zanim odchodzę w kierunku barku zakładam mu niewielkie kajdanki… jakże wspaniale pomyślane….

    Odchodzę i wyjmuję z barku szklankę . Wrzucam kostki lodu… jednak butelka nie chce się dać otworzyć… wołam mojego uległego by mi pomógł. Jakże to wspaniały widok patrzeć, jak zakuty w te kajdanki uległy zmierza w moim kierunku, rozważając czy być jak najszybciej przy mnie, czy zaryzykować ból nadrywanej moszny… to nie jest konkurencja na czas, ale test oddania…  tylko ja wiem, jaki czas jest odpowiedni. Zbyt długi ukarzę, bardzo krótki nagrodzę….

    Kolejnym fetyszem, który chcę spełnić jest klimatyczna impreza z uległym… Siedzę przy barze, popijam drinki, a przy mnie stoi mój wierny uległy. Służy, waruje, adoruje…

    Ale nie stoi po prostu…. jest cały czas w humblerze. Wierny i ufający. Z naprężonymi jądrami i wystawioną na widok publiczny męskością… ciekawe jak szybko uda mi się spełnić ten fetysz…?

    Technikę tą wykorzystuję jedynie dla wzmocnienia relacji.. nie zadaję bólu, nie torturuję. Wystąpienie przed Panią z humblerem na jądrach musi złamać męska psychikę. Podkreślić wierność, oddanie i zaufanie… a że zawsze może się zdarzyć nie do końca posłuszny uległy, czeka go moja chyba ulubiona pozycja…. i nie gwarantuję że każde uderzenie rózgą będzie celne i zawsze trafi w pośladki…

    Kończę już ten wpis…. zostawiam Was z moimi przemyśleniami i moim odbiorem techniki CBT.
    FemDom to nie ból… to zaufanie.  Ciekawa jestem czy po przeczytaniu tego wpisu też inaczej spojrzeliście na tą technikę?

  • Wpis na blogu

    FemDomowa kolacja…

    Na jednym z klimatycznych portali pojawiła się zapowiedź bardzo intrygującego wydarzenia: 

    „Femdomowa kolacja Domin w stylu klasycznym”
    Ponieważ organizatorką imprezy była znana i ceniona Lady (słynąca między innymi z perfekcyjnej organizacji imprezy Warsaw Femdom Party) z uwagą zagłębiłam się w treść ogłoszenia. Udział mogły wziąć wyłącznie niekomercyjne klasyczne Dominy, a towarzyszyć im miało stadko uległych Sissy Maid… Byłam na niejednej klimatycznej imprezie, ta jednak wydawała się wyjątkowa. I, nie będę ukrywać, na takiej jeszcze nie byłam…
    Już na wstępie pojawił się mały problem:

    Z założenia, każda Domina miała wezwać swojego uległego, by stawił się na kolacji w charakterze Sissy Maid i adorował swoją Panią przez cały wieczór, umilając Jej i pozostałym Dominom czas najlepiej jak potrafi. Nie chodziło tu o sesję, tresurę, wieczór sam na sam z uległym, a odbycie służby w charakterze Sissy… dla mnie to nowość, jak i dla moich uległych. Po szybkiej analizie sytuacji stwierdziłam, że nie mam u boku uległego, gotowego odegrać taką rolę… Postanowiłam się jednak zgłosić i wziąć udział w tej kolacji…

    Rozpoczęły się poszukiwania uległego, gotowego do wystąpienia w takim charakterze. Dziś już wiem, że każdy mój uległy mógłby świetnie odnaleźć się w tej roli, jednak uznałam, że muszę stawić się z „prawdziwą Sissy”, zwłaszcza, że wymagania organizatorki były jasne: uległy mężczyzna, w stroju pokojówki, w szpilkach lub stosownym do sytuacji obuwiu, pończochach, pełnym makijażu, peruce, najlepiej w pasie cnoty, z odpowiednimi manierami i pełną gotowością do służby całą noc. Na szczęście szybko wyłuskałam z moich kontaktów uległego, gotowego być moją Sissi Maid. Pozytywnie przeszedł rekrutację u „naczelnej Sissy”, która doskonale ogarnęła sprawy organizacyjne. Mi pozostawało stawić się we wskazanym miejscu o umówionej godzinie…

    Droga z Łodzi do małej miejscowości pod Warszawą zleciała dość szybko. Co prawda po drodze złapał mnie deszcz, jednak strój i wszystkie potrzebne akcesoria miałam w sakwach. Punktualnie, co do minuty zaparkowałam motocykl pod willą w podwarszawskiej miejscowości…

    Dosłownie w czasie, gdy zdejmowałam kask, podjechały samochody,
    z których wysiadły dystyngowane Dominy… zza furtki wybiegła pierwsza Sissy, by powitać swoją Panią, z różą w zębach klękając przy drzwiach kierowcy… cóż za cudowny widok…
    Łącznie 6 Domin w jednym miejscu, w tym samym czasie. Sissy wręcz drżały na możliwość zapewnienia nam niezapomnianego wieczoru… Poszłam się przebrać w wieczorowy strój i przyznam, że miałam tyle samo obaw, pytań i natłoku myśli jak stające w szeregu Sissy… nastąpił przegląd strojów, obuwia i makijażu każdej Sissy Maid.

    Co było na imprezie, zostaje na imprezie. Nie zdradzając szczegółów wieczoru przyznam, że była to jedna z najbardziej klimatycznych i interesujących imprez na jakich byłam. Całkowita swoboda, klasa, styl, inteligencja i szyk innych Domin nadały wieczorowi niezapomnianego charakteru… Sissy dwoiły się i troiły, by nasz wieczór był wyjątkowy.

    Niezgrabne kroki, niedociągnięcia w makijażu, krzywo założone peruki czy zsuwające się po owłosionych nogach pończochy budziły na naszych twarzach uśmiech politowania i jednocześnie szacunek dla ich nieudolnych starań… Padł też pomysł, by pomóc jednej z Sissy pozbyć się zbędnego owłosienia:

    Sissy próbowały nadrobić swoje niedociągnięcia wierną i oddaną służbą, pełnym zaangażowaniem w konkursach i zmaganiach jednak nawet najbardziej nieudolne Sissy były słodkie i kochane… prężące się w pasach cnoty fiutki dosłownie kąpały z podniecenia… chęć służenia była silniejsza niż niewygody stroju czy roli…

    Wymasowane stopy Pań były dla wszystkich Sissy priorytetem… tak samo jak donoszenie drinków, przekąsek i sprawianie nam szeroko pojętej przyjemności.

    Naprawdę nie sądziłam, że będę się tak świetnie bawić. Moje odczucia podzielają chyba pozostałe Dominy, gdyż jednogłośnie stwierdziłyśmy, że imprezę należy powtórzyć, a wręcz nadać jej charakter cykliczny… pomimo, iż na kolacji znalazło się kilka „bezpańskich” Sissy postanowiłam, że na następną przyjadę nie z jedną, ale z dwiema, trzema osobistymi Sissy, by usługiwały mi i pozostałym wspaniałym Dominom…
    Ten wieczór na długo pozostanie w mojej pamięci z nadzieją na powtórzenie go w bardziej rozbudowanej formie. Ze względów oczywistych nie zamieszczam wszystkich zdjęć, a jedynie kilka wybranych, dobrze obrazujących klimat imprezy i tego niezapomnianego, cudownego wieczoru…

    Oby takie kolacje zdarzały się częściej…

  • Wpis na zamówienie

    Piss to nie jest po prostu sikanie!

    Zapewne każdy ma swoje podejście do tego tematu. Pytacie, jakie jest moje….

    W sumie o fetyszach się nie dyskutuje – to indywidualna sprawa każdego człowieka, nie trzeba podzielać czyichś fetyszy, zboczeń czy odchyłów. Jakkolwiek oddanie na kogoś moczu wydaje się być prostą i oczywistą sprawą to wg mnie wcale tak nie jest. Jak każdy fetysz, ten też ma swoje różne podłoża, podteksty i źródła.. Są przecież urynofile, fetyszyści specyficznego zapachu, miłośnicy przeistaczania się w żywą toaletę, amatorzy perwersji i robienia wszystkiego co dziwne, niespotykane i „odjechane”. Nie mi to oceniać. Ja do tego tematu podchodzę chyba inaczej niż większość…

    Poproszono mnie o napisanie posta o pissie… Przyznam, że lubię, praktykuję, ale chyba z zupełnie innych pobudek i powodów niż przeważająca większość amatorów tej… zabawy praktyki. 

    Wiecie, że uwielbiam FemDomowe grafiki, zwłaszcza Namio Harukawy. Pomijam już fakt, że Namio uwiecznia na swoich pracach kobiety raczej mocno krągłe, to jednak spora część grafik przedstawia piss. Przyznam się Wam, że na samym początku mojej przygody z BDSM FemDom irytowała mnie ta praktyka. Nie tylko Namio z uwielbieniem orbituje wokół piss’u. Robią to też inni artyści, producenci filmów BDSM nie potrafią nakręcić 30 min ostrej sceny bez zahaczania o piss’ing, a praktyka „dorobiła się” nawet oddzielnej kategorii na portalach z filmami XXX…

    Uznałam początkowo, że będę „Dominą bez pissu”… Dziś już wiem, że po prostu nie do końca rozumiałam zagadnienie. Wiecie co otworzyło mi oczy, pozwoliło „dodać dwa do dwóch”? Mój własny (czworonożny) pies. Posłuszny, wierny, oddany, ułożony, dobrze wychowany i wyszkolony… ale samiec. Pierwsze, co robi po wybiegnięciu za furtkę, to… obsikanie pierwszego drzewka za podjazdem. Opróżnia 10% pęcherza i biegnie do następnego. I kolejne drzewko, słupek, krzaczek… wszystko co wystaje z ziemi w promieniu pół kilometra od domu musi zostać OZNACZONE. Pies naturalnie oznacza swoje terytorium, swój obszar, swoją własność. Sprawdza i kontroluje czy jego zapach jest na wierzchu, czy jego terytorium należy do niego i nikt obcy się tu nie kręcił. Samo oznaczanie to jego instynktowna powinność, być może sprawia mu przyjemność, ale na pewno jest instynktownym obowiązkiem. Pomijam już, że węch jest dla psów wyznacznikiem swój/obcy, znamy się/nie znamy, intruz/sąsiad… Psy używają sikania i zapachu do ZNAKOWANIA i przypisywania danego obszaru, przedmiotu za swój.

    Jak to się ma do „ludzkiego piss’u”? Jak pisałam na wstępie nie wnikam, jak kto do tego podchodzi, jaką przyjemność z tego czerpie. W moim przypadku są dwie grupy ludzi wobec których dopuszczam piss… pierwsza grupa (jednoosobowa) to mój mąż. Tu zaznaczam swoją własność, swoje terytorium, swój związek, swój zapach i bliską relację. Co więcej: w przypadku męża piss działa w obie strony. Mąż nie dominuje nade mną, choć sam jest Masterem – w naszym przypadku wychodzi to naturalnie. Zwierzęco naturalnie…

    A co z uległymi, których wzywam na sesję? Totalnie ignoruję przypadki, gdy w wiadomości do mnie, zwłaszcza pierwszej, uległy pisze: „Pani, uwielbiam piss, mogę liczyć na sesji na złoty deszcz?”. Dla mnie kuriozum…
    Co innego, gdy na sesji uległy jest oddany, posłuszny, rokuje bycie moim wiernym psem, czy suką (tak, kobiet to też dotyczy). Wtedy z przyjemnością zaciągnę go do łazienki.. Nie by był żywą toaletą. Nie dla perwersji i wyuzdania. Z przyjemnością i zwierzęcą satysfakcją oznaczę go swym zapachem, smakiem, nakreślę terytorium i przypieczętuję moją własność.

    Niech wącha, smakuje, wspomina i tęskni…za swoją Panią.

    A Wy jak podchodzicie do piss’u? W jaki sposób czerpiecie z tego przyjemność? Jak rozumiecie i odbieracie tą technikę? Chętnie poczytam…

  • Wpis na zamówienie

    Na początku był chaos…

    Nie planowałam takiego wpisu, uznając, że pewne tematy należy przemilczeć, nie odsłaniać zbyt wiele prywatności, własnych uczuć i przeżyć, to jednak słowo się rzekło – podejmuję się cyklu wpisów „na zamówienie”, a ten temat został zaproponowany jako jeden z pierwszych. Chyba jestem gotowa, chcę, opisać swoją drogę…

    Nie jestem feministką – szanuję kobiety uległe, dominujące i te… które jeszcze swojej drogi nie odnalazły. Szanuję waniliowy małżeński seks, pary żyjące w hermetycznych relacjach, nie widzących świata poza sobą i czerpiących z tego układu radość, szczęście i spełnienie. Co jednak, gdy do sypialni wkradnie się rutyna, lekkie znudzenie, chęć na coś choć troszkę innego?

    Zazwyczaj w tym momencie wiele par popełnia ogromny błąd. Zakładają konta na portalach randkowych, planują wizyty w klubach czy na imprezach swingerskich… 

    To temat na oddzielny wpis, zwłaszcza że nie chcę bawić się w psychologa, nikogo umoralniać, ostrzegać czy wróżyć porażki. 

    Zastanówcie się jednak, czy od razu szukać rozrywki i wrażeń w seksie równoległym,   swingu, cuckoldzie, czy wreszcie gang-bang’u itp… Spróbujcie może najpierw czegoś z BDSM: na początek konwencji FemDom lub MaleDom… może to wystarczy, by znowu nie chcieć wychodzić z własnej sypialni przez następne 10 lat? 

    Wiem z rozmów, że dla wielu par to dość oczywisty i prosty wybór – po obejrzeniu Fifty Shades of Grey postanawiają zakupić pluszowe kajdanki, a do zabawy dołączyć klapsy i trochę wyuzdania. Ale skąd do cholery wiedzą jakie role przyjąć na początku? Dlaczego to zazwyczaj mężczyzna bierze do ręki pejcz i staje nad kobietą? Skąd ten schemat?

    Tym wpisem chcę chyba podświadomie zachęcić kobiety do stanięcia przed lustrem i odpowiedzenia sobie na proste pytanie: jestem uległa czy dominująca? 

    Sama długo żyłam w waniliowym związku… całe długie lata… Nie wiem, być może mężowi zaczęło czegoś brakować, ale po jakimś czasie zaczął dwoić i się i troić, by do sypialni wprowadzić powiew świeżości, nowości, jakiegoś zaskoczenia. Pojawiły się wibratory, korki analne, klipsy na sutki itp. Patrzyłam na wypełniającą się gadżetami szufladę i w głowie rodziło się pytanie „po co to”? Dziś już wiem, że brakowało flow, motywu, klimatu. To tak nie działa, że facet „ni z gruchy ni z pietruchy” przypnie kobiecie klipsy na sutki, ręce przykuje do kaloryfera i już „mają BDSM”… jest świeżo, fajnie i na poziomie.

    Mój mąż zawsze chciał dominować. Może mi o tym nie wprost nie mówił, ale podświadomie do tego dążył. Miałam to szczęście, że traktował mnie jak partnerkę, kogoś równego sobie. Nie był (i nie jest) sadystycznym oprawcą, któremu wystarczy dać przyzwolenie i zacznie bezmyślne tortury. Najważniejszy dla niego był zawsze klimat, flow, to co się dzieje w mózgu osoby dominującej i uległej, a nie liczba pręg i czerwonych śladów na ciele. Ponieważ nie mógł pstryknąć palcami i zamienić mnie z dnia na dzień w uległą sukę postanowił zrobić coś… niezwykłego. Dać mi poczuć się Dominą… ale jak ma to zrobić?

    Nie napiszę, że byłam zakompleksioną zwykłą kobietą, kurą domową i szarą myszką. Ale na pewno nie byłam wyuzdana, odważna, pewna siebie, nie do końca akceptowałam niedoskonałości swojego ciała. Wiedziałam, że zabawy w dominację nie ważne po której „stronie bata” wymagają pełnej akceptacji swojego ciała otwartego umysłu, odwagi… Mąż próbował mnie otworzyć, obsypywał komplementami, dowartościowywał jak mógł, jednak odbierałam to dość powierzchownie… to w końcu mąż, co innego ma mówić..? Pewnego dnia kazał mi ubrać pończochy, gorset, zapalił wszystkie światła w sypialni i wyciągnął…aparat. 

    To było kilka zdjęć, naprawdę grzecznych, bez pornografii i ginekologicznych zbliżeń… wysublimowane i wysmakowane zbliżenia stóp, pośladków, ud, pępka… 

    Na drugi dzień kazał mi założyć konto na zbiorniku… większości tych zdjęć już nie ma, profil ewoluował, ale pierwsze komentarze były fantastyczne. To były komplementy od obcych mi osób, słowa naprawdę wbijające się w mózg. Zdjęć na profilu przybywało, tak samo jak mojej odwagi, coraz większej akceptacji siebie i zrozumienia, że mogę się podobać. Po jakimś czasie sama prosiłam męża o sesje, co prawda coraz odważniejsze, jednak miałam już u stóp rzeszę fanów, czekających na kolejne odsłony.

    Czułam, że kwitnę… odblokowałam się i uwierzyłam w siebie. Byłam już gotowa, by w pełnym świetle uklęknąć naga przed Panem lub… stanąć wyprostowana w lateksowym stroju z.. batem w ręku…
    To była decydująca chwila, rozdroże…

    Mąż jednak kontynuował swój plan. W pewnym momencie na messengerze przysłał mi pewien obrazek gif…

    Wbił mi się w mózg… Skrzynka odbiorcza na portalach, gdzie zamieszczałam swoje coraz bardziej odważne zdjęcia pękała w szwach. Miałam tysiące facetów u stóp… na razie w przenośni. Gif nie dawał mi jednak spokoju. Zrobić to mojemu mężowi, pokazać że mam siłę, władzę, że przejmuję kontrolę i inicjatywę…? Kuszące. Do tego stopnia, że po drodze z pracy wstąpiłam do sexshopu po… mojego pierwszego strap-on’a…

    Wieczór należał do mnie. Mój mąż, rosły, silny facet, mocno stąpający po ziemi, pragnący zrobić ze mnie potulną sunię nie był w stanie oprzeć się silnemu szarpnięciu za włosy. Sprawnym ruchem z lekkością sprowadziłam go do parteru, pozycji klęczącej, z wypiętym tyłkiem. Nie oponował, bo przecież sam chciał bym poczuła władzę, dominację. Pierwsze sekundy tej zabawy rozsadziły mi mózg. To wtedy poczułam to, co jest w podtytule mojego bloga „gdy kobieta odkrywa w sobie pasję dominacji”. To mnie karmiło, chciałam więcej, mocniej, częściej. Zaczęły rodzić się fetysze, fantazje, chęć mocniejszych doznań. Wybaczcie, że daruję opis dalszych „zabaw” z mężem. Zwłaszcza, że nie ma to już znaczenia. Obudził we mnie bestię, Dominę, kobietą wiedzącą czego chce, pragnącą rządzić mężczyznami i chcącą być przez nich uwielbianą, adorowaną… W pewnym momencie mąż zrozumiał, że mam nową drogę, nowy sposób na siebie, na swoje seksualne fantazje i hedonistyczne spełnienie. Skończyło się na tym, że ja dominuję uległych facetów, a on swoje uległe suczki. Czasem, gdy trafi się uległa para łączymy siły… ale to też temat na kolejny wpis…

    I może nie było to w telegraficznym skrócie, ale tak to właśnie doszłam do miejsca gdzie jestem, jesteśmy.

    Ciekawa jestem, czy tak wyobrażaliście sobie moją drogę? Bo chyba nie myśleliście, że urodziłam się ze strap-on’em i batem w dłoni…? 😉

  • Wpis na blogu

    I’m back!

    Moi Kochani. 

    Ponieważ piszecie do mnie z pytaniami, dlaczego na blogu od jakiegoś czasu nie ma nic nowego, śpieszę z wyjaśnieniem mojej chwilowej mniejszej aktywności…

    Nie zawsze w życiu jest różowo i bezstresowo. Aby być w klimacie, czuć flow i bawić się życiem trzeba mieć otwarty, czysty umysł… niestety miałam ostatnio sporo trudnych chwil, straciłam w krótkim czasie dwie bardzo bliskie mi osoby. Pogrzeby, smutek, stres i przygnębienie nie nastrajały do aktywności w klimacie…

    Na szczęście czas powoli leczy rany, słońce dodaje endorfin, a rzesza Fanów dopominających się o posty fantastycznie poprawia humor i podnosi na duchu.

    Nie jest też tak, że odłożyłam wszystko do szuflady… w głowie nieustannie rodziły się jakieś klimatyczne przemyślenia, pomysły na wpisy. Przez ten czas uzbierało się tego tyle, że… aż nie wiem od czego zacząć… 😉

    Na pewno pojawi się relacja z wytwornej FemDomowej kolacji Domin w stylu klasycznym z licznym udziałem Sissy Maid – wydarzenie bardzo ciekawe, klimatyczne i niespotykane… 

    Tymczasem może Wy pomożecie wybrać jakiś temat? Napiszcie o czym chcielibyście przeczytać – a nuż mam ten temat już „w szufladzie”? Piszcie, proponujecie, za chwilę ruszam dalej z blogiem.

    Z hedonistycznym pozdrowieniem

    PassionMILF.

  • Wpis na blogu

    FemDom w wersji… Light?

    Wspominałam, że zeszłotygodniowa sesja była trochę inna niż wszystkie. Nawet więcej niż trochę… Czym się różniła? Otóż uświadomiła mi, że nie każde takie spotkanie musi być śmiertelnie poważną sesją ociekającą ciężkim klimatem BDSM, w którym dominująca kobieta, oprócz swej zabawy władzą i kontrolą sytuacji, wejdzie na wyżyny sadyzmu, wyuzdania i brutalnej przemocy. Zwłaszcza, gdy trafia się niezbyt doświadczony uległy, wręcz przestraszony, ale…. pogodny, wesoły i bardzo ciekawy świata FemDom.

    Po wymianie korespondencji czułam, że mój nowy piesek nie ma zbyt dużego doświadczenia. Wiedziony instynktem, ciekawością, fascynacją FemDom, stawił się punktualnie w wyznaczonym miejscu. Klimat CFNM, bootworship, footworship – to chyba najlepsze techniki na początek… To oddanie młodego, przystojnego, czworonożnego przyjaciela – wszystkie Mistress i Dominy wiedzą o czym piszę… Z przyjemnością oddałam się doznaniom płynącym z usług tego kundelka…

    Naprawdę czułam się znakomicie mając u stóp nagiego, oddanego, w pewien sposób „dziewiczego” uległego. Zabawa jego podnieceniem, jego oddaniem, nagim ciałem – to prawdziwa podróż do podstaw i korzeni FemDom.

    Czułam, że odkrywam przed nim inny świat – nie sesję BDSM, a spotkanie, zabawę, klimat. Wiem, że kundelek na pewno klęknie przed obliczem jeszcze niejednej Mistress czy Dominy, dlatego postanowiłam przygotować go na szerszy wachlarz „przygód” jakie mogą go czekać… Zapragnęłam, by ten młody szczeniak wyszedł ode mnie jako rasowy pies, świadomy uległy, zakochany w FemDom…

    Spank, to kolejna rzecz, która go wcześniej, czy później czeka. Czy to dla przyjemności Pani, czy jako kara… tak czy inaczej, musiał zasmakować słodko-szczypiąco-gorących klapsów na tyłku…

    Ponieważ doskonale zniósł poprawianie krążenia krwi w pośladkach, ochoczo i szczerze dziękując za każdy klaps, a uśmiech zadowolenia zdawał się nie znikać z jego twarzy, postanowiłam sprawdzić, jak poczuje się rozpięty i unieruchomiony…

    Zdaję sobie sprawę, że taka sytuacja, pozycja, unieruchomienie, CFNM, to duża odwaga… czułam, że obdarzył mnie zaufaniem, oddaniem, że jest gotowy na lekcję Kobiecej dominacji. Z jednej strony nie chciałam go wystraszyć, skrzywdzić, z drugiej chciałam wpompować w niego jak największą dawkę uległości, przeżyć i doznań…

    Starałam się balansować między nauką a brutalnością, chyba nie był gotowy na prawdziwy BDSM. Z jego twarzy powoli znikał uśmiech, fizyczne podniecenie opadało, ale czułam, że chłonie każdą minutę, nasłuchuje gdzie jestem, co robię, jak i czym podkreślę jego nędzną sytuację…

    Czy zabawy analne to nie za dużo jak na pierwszą lekcję? Ponieważ lubię te klimaty, nie mogłam sobie darować tej zabawy. Wypięty, bezbronny mężczyzna i kobieta mająca władzę nad jego tyłkiem – choć to lektura obowiązkowa (może nie na początku edukacji) a ponieważ mieliśmy dużo czasu… Strap-on leżał i wręcz prosił o użycie.

    Ponieważ i ta lekcja zaliczona została śpiewająco, przyszedł czas na trudniejsze tematy. Nie każda Mistress czy Domina jest delikatna i empatyczna dla swoich uległych – może być znacznie ostrzej niż u mnie… Postanowiłam sprawdzić, jak rozgrzany do czerwoności tyłek zniesie prawdziwy ostry anal. W ruch poszła moja ulubiona zabawka: fucking-machine. Nie chodziło tu o rekordy, „pełne obroty”, testowanie granic. Podczas takiej zabawy psychika uległego często zostaje złamana. Mechaniczna siła sterowana ręką kobiety, która ruchem palca może zdecydować czy daje przyjemność, daje karę czy zadaje ból… Tu poprzestałam po prostu na zademonstrowaniu techniki – lekcja zaliczona…

    Za posłuszne wykonywanie wszystkich poleceń i zadań należy się nagroda. Prosta. Cenna. Powodująca, że Pani na długo pozostanie w psychice i mózgu psa. Już rasowego!

    Oczywiście, nie będę opisywać całej sesji minuta po minucie. Tym wpisem, chciałam się z Wami podzielić moim nowym odkryciem, o którym pisałam na początku postu – wielką frajdę sprawia mi wprowadzanie świadomych uległych w ten magiczny świat. Nie potrzebuję cewników, elektrostymulacji, igieł i brutalnych narzędzi, które siłą rzeczy pchną sesję na tory BDSM. FemDom w wersji Light to też świetna zabawa!

    Oczami wyobraźni widzę już małe psie przedszkole, kilku psiaków ze sterczącymi ogonkami pragnących oddać się we władanie Kobiecie…
    Ale o tym będzie oczywiście w następnym wpisie.

  • Wpis na blogu

    Sesja 16/17.05.2020

    Jeszcze odpoczywam po ostatniej sesji z bardzo sympatycznym, młodziutkim i wesołym uległym. Nie mogę się jednak oprzeć, by nie podzielić się z Wami choć jednym zajawkowym zdjęciem. To była sesja inna niż wszystkie. Na luzie, z uśmiechem, choć w klimacie i zupełnie na serio…
    Mam po niej pewne przemyślenia, którymi się później z Wami podzielę.
    Stay tuned!

    … minął tydzień, skompletowałam przemyślenia. Ale nimi podzielę się w nowym poście (patrz wyżej).

  • Wpis na blogu

    Feminizacja

    Witajcie w kolejnym wpisie na temat technik i praktyk BDSM/FemDom. Wpis jak zwykle subiektywny, traktujący o MOIM stosunku do tematu i zdaję sobie sprawę, że wiele osób będzie miało całkowicie odmienne zdanie. Dziś na tapecie feminizacja. Prosiliście o ten temat w komentarzach…

    Nie wiem i nie dbam o to, jaka jest definicja.
    Niektórzy feminizację rozciągają bardzo szeroko… od założenia pończoch, przez seks analny straponem, po odegranie na żądanie Pani roli dziwki obciągającej kilku facetom. Ja tak tego nie widzę.
    Strapon to strapon – dla mnie świetna zabawa, ale chcę posuwać faceta, a nie faceta przebranego za kobietę. Nie interesuje mnie, że on wtedy czuje się kobietą, suką… Jeżeli będę chciała przelecieć kobietę, to zaproszę na sesję prawdziwą suczkę, nie owłosioną, miękką i pachnącą…
    Feminizacja, to według niektórych zadowalanie innych facetów… Dla mnie to po prostu forced-bi. Co więcej, ktoś może być zdeklarowaną osobą bi i taka zabawa sprawi mu tylko przyjemność. Przywykłam do pełnej kontroli nad dawkowaniem doznań i przyjemności, nie lubię przypadków, a moja zabawa jest dla mnie najważniejsza.
    Dla mnie feminizacja to raczej dość wąska technika. 

    Po co wg mnie jest feminizacja?
    Dla mnie tylko po to by: ukarać, upokorzyć, wyprowadzić z błędu psa myślącego, że jest mężczyzną. Ma to być przekroczenie granic, znalezienie się w nowej sytuacji, wystawienie na nowe bodźce, wstyd. Kto mnie zna dłużej wie, że lubię mieć pod stopami prawdziwych facetów. Wielkich, rosłych, dobrze zbudowanych – wtedy moja dominacja daje mi jeszcze więcej przyjemności.  Dlatego nie mają co liczyć na feminizację psy, które przed sesją proszą o taką technikę. Lubią to, sprawia im to przyjemność, a ja…. nie jestem od dawania przyjemności psom! Przynajmniej nie wprost.

    Czy więc stosuję feminizację? Lubię? Tak / Nie / Jest mi obojętne:

    Lubię, gdy wymierzam ją jako karę. Zwłaszcza, gdy mam przed sobą wielkiego, kipiącego testosteronem uległego samca. Najmniejszy jego błąd, nieposłuszeństwo, nie wykonanie zadania może być ukarane rozkazem założenia za małych pończoch. Może nawet poświęcę chwilę i zrobię mu mocny makijaż, pomaluję usta, założę blond perukę, biustonosz i damskie majteczki. To powinno skutecznie przytemperować samcze ego. Dla dodatkowego upokorzenia mogę się śmiać w głos. Jeżeli nie zauważę spodziewanej reakcji zrobię z psa sukę na dłużej. Pomaluję mu paznokcie, ustawię seks-maszynę, by porządnie obciągnął mechanicznego kutasa, a głęboko w odbyt wsadzę najprawdziwszy tampon. Tak wykorzystaną męską sukę puszczam do domu. I żądam relacji z wyciągania tampona – uwierzcie, że po paru godzinach w męskim odbycie, przeżycie jest… wyjątkowe.

    Nie lubię…
    Jeżeli na sesję miałby przyjść przystojny facet w pończochach, szpilkach, pełnym makijażem, idący jak modelka to… sorry nie mój klimat. Zgłasza się do mnie wiele osób TS/TG, Sissy… Szanuję ich klimat, ale wybaczcie – ja na sesji chcę mieć męskich, prawdziwych facetów. 

    Jest mi obojętne...
    Czasem na sesji jest więcej niż jeden pies. Jeżeli wiem, że któryś z nich lubi feminizację, mogę w formie nagrody po sesji, pozwolić mu odegrać taką rolę. W czasie gdy zajmuję się kolejnym psem, drugi może przebrać się za kobietę – nie widzę problemu. Może jako pokojówka przynosić mi drinki i ćwiczyć równy chód na szpilkach. A gdy tresowany pies popełni jakiś błąd każę pomóc jego nowej koleżance ładnie się umalować…  Będzie coraz więcej kobiet, ale… chodzi przecież o klimatyczną zabawę.

    A u Was jak to wygląda? Obawiacie się feminizacji na sesji czy wręcz jej oczekujecie?

  • Wpis na blogu

    Czym jest dla mnie CFNM?

    Miłośnicy BDSM i FemDom zapewne znają ten skrót doskonale. Niewtajemniczonym wyjaśniam: CFNM to akronim od „Clothed Female, Naked Male” – „Ubrana Kobieta, nagi mężczyzna”. Po co to jest, dlaczego moje sesje utrzymane są w tej konwencji? Pytacie o to, więc chętnie wyjaśnię.

    Nie mam problemu z rozebraniem się przed mężczyzną, czy mężczyznami. Uwielbiam saunować… tam pod prysznicami, czy w saunie wszyscy jesteśmy nago. Chyba lubię ten wzrok mężczyzn na sobie… Nie rozbierają mnie wzrokiem, bo nie mają z czego, ale czuję się obserwowana. To jest naprawdę podniecające… Nie mam zbyt wielu okazji, by oddać się plażowaniu na plaży naturystów, ale sądzę, że nie miałabym z tym najmniejszego problemu. Dlaczego więc na sesji jestem częściowo ubrana? Na pewno nie ze wstydu… Mogłabym przecież paradować nago, to o wiele wygodniejsze, niż lateksowy, obcisły strój…
    Jednak ubranie to tajemnica. Cienka warstwa materiału, nawet prawie prześwitująca, niewiele zakrywająca, tworzy namacalną barierę, pobudza wyobraźnię, zmusza do fantazji, tworzy „nieoczywistość”, „niedostępność” i… buduje klimat.

    Nie każdy czuje się komfortowo nago. Wiem o tym. I właśnie dlatego wykorzystuję ten fakt na moich sesjach. Jestem w roli Dominy, przed sobą mam uległego. Nagiego. Jest bezbronny, odarty ze wszystkiego co go chroni, daje poczucie bezpieczeństwa… Ale to też mężczyzna, być może na codzień macho, prezes, mąż i głowa rodziny. Przy mnie, staje się nagim, uległym, zawstydzonym i bezbronnym. To podkreśla zależność, moją dominację. Podnieca mnie widok nagiego mężczyzny – nie przeczę. Dlatego na sesji maksymalizuję swoją przyjemność. Już od progu, każdy pies, każdy kundel, grzecznie, powoli, rozbiera się, zdejmuje swą „zbroję”, „maskę”, składa swoje rzeczy w idealną kostkę i melduje gotowość do służby. Nagi pies, z obrożą, którą mu założę na znak przyjęcia na tresurę, na smyczy, to miły widok dla każdej Dominy. Bawię się tym, karmię, buduję poczucie swojej kobiecej władzy… Nagi, uległy mężczyzna, masujący moje stopy, malujący paznokcie, leżący u nóg… taaaak, to jest właśnie kwintesencja FemDom! Dla dodatkowego podkreślenia tej niecodziennej dla uległego sytuacji, lubię wysłać go do kuchni po… drinka. Niech nagi przygotuje mi ulubioną whisky z lodem, niech idzie nagi z drinkiem na tacy, wstydząc się swojego sterczącego, bądź obwisłego ogonka. Ale ma być nagi, bezbronny, naturalny i odarty z godności. Wiem, że i mi, i jemu sprawia to jednak przyjemność…

    Lubię łamać ludzkie ego. Zwłaszcza męskie. Nagi, unieruchomiony, wypięty, bez modnych ciuchów, dodatków… Wielki, rosły facet, czy młody, pełen testosteronu szczeniak – nagi jest mój. Pokorny, zawstydzony i oddany. Lubię to… Uwielbiam.

    Uległości nie da się udawać. Dla prawdziwe uległych nagość jest zupełnie naturalna i wręcz obowiązkowa, a dla tych „próbujących uległości” jednym z większych i ważniejszych testów psychiki. W większości przypadków pozwalam uległemu mieć maskę… Nie po to by czuł się komfortowo… ale… to temat na kolejny wpis…

    A Wy, czulibyście się skrępowani, upokorzeni, czy wręcz wyzwoleni i szczęśliwi służąc swojej Pani całkiem NAGO?